dostrzegła jej niepokój.

- Tak. - Całe szczęście, bo chyba bym zemdlała, gdybym musiała iść do Howardów bez ciebie. Alexandra usiadła obok niej. - Nie bój się, Rosę. Lord Kilcairn twierdzi, że to będzie skromne przyjęcie. Poza tym nikt się nie zdziwi, że jesteś trochę zdenerwowana. Jeśli znajdziesz się w kłopotliwej sytuacji, zerknij na mnie. Będę blisko i razem doskonale sobie poradzimy. Nie wyraziła na glos swoich obaw co do jednej bardzo ważnej kwestii: pani Fiony Delacroix. Hrabia obiecał, że się nią zajmie, ale jego uwagi zwykle rozdrażniały ciotkę, zamiast ją uspokoić. Nie chciała jednak dawać Rose kolejnego powodu do niepokoju, więc zachowała milczenie, licząc na to, że lord Kilcairn dotrzyma słowa. Czekał już na dole w holu, kiedy razem z Rose zeszła po schodach. Nagle uświadomiła sobie, że sama jest zdenerwowana. Cały wieczór będzie musiała spędzić w jego towarzystwie. Obawiała się, że przy pierwszej sposobności hrabia zacznie z nią rozmawiać o ich pocałunku. Zmówiła krótką modlitwę, żeby nic mu się nie wyrwało w obecności krewnych lub przyjaciół. Nie zachęcała go, ale również nie opierała się tak zdecydowanie jak lordowi Welkinsowi. Prawdę mówiąc, wcale się nie opierała. Patrzył na nią, kiedy się zbliżała, lecz w półmroku holu nie widziała wyrazu jego oczu. https://dom-i-wnetrze.pl Choćbym miał zmusić tych cholernych producentów, żeby wykonali dla mnie model na specjalne zamówienie! Dziwna rzecz, on wiedział, że któryś z nich będzie go- tów to uczynić. ENERGICZNA GUWERNANTKA Człowiek, który kocha sztukę dla sztuki — zauważył Sherlock Holmes, odkładając na bok stroną z ogłoszeniami w „Daily Telegraph” — przeważnie najwięcej radości czerpie z najmniej znaczących i najskromniejszych jej przejawów. Z przyjemnością obserwuję, Watsonie, że i ty uznałeś to za słuszne i w krótkich opisach naszych przygód, które byłeś łaskaw odtworzyć i — czuję się w obowiązku dodać — nieco upiększyć, uwydatniłeś nie te liczne causes celebres ani sensacyjne procesy sądowe, w jakich występowałem, lecz raczej przypadki nie posiadające same w sobie wielkiego znaczenia, ale dające pole do wykazania umiejętności dedukcji i logicznej syntezy, którą to dziedzinę uczyniłem: swoją specjalnością. — A mimo to — odrzekłem uśmiechając się — nie uważam, aby moje zapiski były wolne od ładunku sensacji, która przeważyła wbrew mej woli. — Być może, popełniłeś błąd — zauważył, chwytając szczypcami płonący żużel i odpalając od niego długą fajkę z wiśniowego drzewa, która zazwyczaj zastępowała mu glinianą, gdy bywał bardziej skłonny do dysputy niż do medytacji. — Być może, popełniałeś błąd, usiłując każdemu swemu sprawozdaniu dodać barw i życia, zamiast poprzestać na zaprotokołowaniu ścisłego dedukowania ze skutków o przyczynach, które jest doprawdy jedynym godnym uwagi momentem w tej sprawie. — Wydaje mi się, że pod tym względem oddałem ci całkowicie sprawiedliwość — zauważyłem dość chłodno, gdyż mierził mnie ten egzotyzm, będący, jak niejednokrotnie zaobserwowałem, poważnym czynnikiem w osobliwym charakterze mego przyjaciela, — Nie, to nie jest samolubstwo ani zarozumiałość — rzekł Holmes, odpowiadając swoim zwyczajem raczej na moje myśli niż na słowa. — Jeżeli żądam, aby całkowicie doceniano moją sztukę, to dlatego, że jest ona rzeczą bezosobową, czymś, co działa poza mną. Zbrodnia jest pospolita. Logika jest rzadka. Dlatego też powinieneś kłaść nacisk raczej na przejawy logiki niż na samą zbrodnię. A ty zdegradowałeś temat, z którego mógł powstać cykl wykładów, do serii opowiastek. Był chłodny poranek wczesnej wiosny, więc po śniadaniu usiedliśmy z obu stron wesołego ognia w naszym starym pokoju przy Baker Street. Gęsta mgła kłębiła się nisko pomiędzy rzędami ciemnobrunatnych domów, a znajdujące się naprzeciwko okna wyglądały z daleka jak ciemne, bezkształtne plamy wynurzające się z ciężkich, żółtych zawojów. Zapalona lampa gazowa jaśniała nad białym obrusem, a jej migotliwe światło odbijało się w porcelanie i metalu sztućca, albowiem nakrycia nie były jeszcze sprzątnięte. Sherlock Holmes był przez całe rano milczący, pochłonięty kolumnami ogłoszeń różnych dzienników, aż w końcu zrezygnował z poszukiwań i ulegając niezbyt miłemu nastrojowi, zaczął mi robić wykład na temat moich literackich niepowodzeń. — Poza tym — zauważył po małej przerwie, podczas której siedział pykając ze swojej długiej fajki i patrząc w ogień — nie wydaje mi się, aby cię można było oskarżać o sensację, ponieważ z tych przypadków którymi byłeś łaskaw się zainteresować, znaczna część nie traktowała o przestępstwie w znaczeniu prawnym. Owa błaha sprawa, w której starałem się pomóc królowi Bohemii, niezwykła przygoda panny Mary Sutherland, problem związany z człowiekiem o wykrzywionej

pocałuje. Ta perspektywa wcale się jej nie spodobała. Rozległo się pukanie do drzwi łączących dwa pokoje. - Lex? Mogę wejść? - Oczywiście, Rose. Niech no na ciebie spojrzę. Po chwili wahania dziewczyna weszła do jej sypialni. Miała na sobie suknię z jasnoniebieskiego jedwabiu, włosy upięte na czubku głowy i cienki sznur pereł na szyi. Sprawdź skręcili i dopiero wtedy odważyła się spojrzeć na swojego opornego towarzysza. Siedział sztywno na swoim miejscu, z wzrokiem utkwionym nieruchomo przed siebie, napięty, gotów w każdej chwili, gdyby tylko wyczuł zagrożenie, próbować ucieczki. Mocno zacisnął usta, widziała, jak walczy z bólem i słabością. Biedne dziecko, pomyślała. Rozumiała go lepiej, niż mógłby przypuszczać. Rozumiała go, ponieważ sama była nikim. Doskonale wiedziała, co oznacza nie mieć swojego miejsca na świecie, być człowiekiem skazanym na samotność. Poczuła bolesne ukłucie w piersi. Bóg wyznaczył jej wysoką, ale sprawiedliwą zapłatę za grzechy, które popełniła. Przeżywała za życia być może gorsze piekło, niż to zapisane jej po śmierci. Zacisnęła palce na kierownicy. Kąsający ból narastał, szarpał trzewia, docierał do samego jestestwa. Jej ukochana Hope. Jej zachwycająca Gloria. Jakże chciała być razem z nimi, dzielić ich życie, ich szczęście... Spędziła cały dzień, czekając, że je zobaczy, choćby na chwilę, choćby z oddali. Siedziała w samochodzie naprzeciwko wejścia do St. Charles z wzrokiem utkwionym w drzwiach hotelu. Nie po raz pierwszy, nie po raz ostatni. Tym razem cierpliwość została nagrodzona - pojawiły się obydwie. Zobaczyła ich twarze oświetlone pełnym słońcem i ogarnęła ją bezbrzeżna radość. Westchnęła, rozluźniła palce na kierownicy. Tęsknota, dręcząca, nieznośna tęsknota towarzyszyła jej dzień i noc, bez reszty wypełniała jej świat, powoli go unicestwiając. Pragnęła szczęścia dla córki, życia wolnego od piętna grzechu. Udało się - Hope miała wszystko, czego ona nie mogła mieć. Lily rozumiała, dlaczego córka odwróciła się od matki, dlaczego nie chciała utrzymywać z nią, trędowatą, żadnych kontaktów. Rozumiała też, dlaczego mała Gloria nie miała pojęcia o istnieniu babki i dlaczego nie wiedziała nic o przeszłości swojej rodziny. Do nikogo nie miała żalu. A jednak było jej żal. Sama zresztą wstydziła się swej przeszłości. Nienawidziła samej siebie, gardziła swoim życiem. Wiedziała, że zakończy je w samotności, pogrążona w smutku i pozbawiona nadziei. Zatrzymała samochód na podjeździe przed domem.