Nie było jej. Nie było. A on nie mógł znieść tej myśli.

zanim przeczytałem pierwszą stronę - zrozumiałem, że trzymam w ręku rzecz niezwykłą. A kiedy dotarłem do końca - uświadomiłem sobie, że chyba brakuje kilka stron (boję się myśleć, że mogłoby brakować ich więcej). Wybiegłem z domu, by je odnaleźć, lecz niestety, bez skutku. Nie potrafię więc Wam powiedzieć, ilu kartek brakuje. Drodzy Przyjaciele, przedstawiam Wam wszystko, co mam na tych kartkach, jakie mi pozostały... MAŁY KSIĄŻĘ I RÓŻA Kiedy Mały Książę znowu pojawił się na swojej planecie, Róża była tym mile zaskoczona, ale starała się tego nie okazywać. Choć żadne nie powiedziało tego głośno, oboje ucieszyli się na swój widok. Róża milczała, zaś Mały Książę rozglądał się po planecie, wypatrując niepożądanych ziaren baobabu. - Co to znaczy śmierć? - zapytała Róża. Mały Książę spojrzał na nią zaskoczony i przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Po pewnym czasie powiedział: - Według mnie to tak, że jakbyś umarła, to byłabyś obecna przy mnie tylko duchem a nie ciałem. I choć nie mówiłabyś do mnie, ja jednak bym cię słyszał. Na Ziemi sądzą, że gdy umrzesz, to cię w ogóle nie ma, ale tak nie jest. - Rozumiem - powiedziała Róża. Bo naprawdę go rozumiała. Już nie myślała o sobie, lecz o nim. I nie chciała, żeby o tym wiedział. Powiedziała więc znowu: - Tęskniłam za tobą. Bardzo... Nigdy nie przypuszczałam, że może być tak smutno, kiedy nie ma w pobliżu kogoś, za kim się tęskni... http://www.wylecze.pl Patrzyła na niego tak, że tym razem jemu zaparło dech. Była taka cudowna... Włosy miała splecione w warkocz, a na czubku jej nosa widniała ciemna smużka - widać ocie¬rała sobie twarz zabrudzoną dłonią. Mark wpatrywał się w drobną twarz Tammy z absolutnym zachwytem, zakocha¬ny do szaleństwa. - Przyjechałeś, żebym podpisała papiery i zrzekła się praw do Henry'ego? - Nie. Przyjechałem, bo wreszcie rozumiem. Przytrzymała go mocniej, oczywiście tylko po to, żeby mnie spadł. - Co rozumiesz? - Jak dużo mi dałaś. Henry jest cudowny. Jej serce zaczęło śpiewać z radości. - Wiem. - Tak, ty to wiedziałaś od pierwszej chwili. I oddałaś mi go, żebym i ja mógł poczuć, czym jest miłość i praw¬dziwe szczęście. Tammy, jestem teraz innym człowiekiem. Henry mnie wyleczył. Ty mnie wyleczyłaś, ofiarowując mi taki dar. Ale ja wciąż nie znałem jego wartości. Myślałem, że zrobiłaś tylko to, na czym i mnie zależało, czyli uwolniłaś się od odpowiedzialności. - Nagle jego twarz rozjaśniła się niezwykłym uśmiechem. - A potem Henry zrobił pierwszy samodzielny krok. - Co? On już chodzi?! - zawołała Tammy z zachwy¬tem, bardzo przejęta. - Tak. Zrobił to na oczach tłumu dziennikarzy, bo stało się to w czasie konferencji prasowej. Rozumiesz, widziało to kilkadziesiąt obcych osób, a ty nie! Właśnie ty - najważniejsza osoba, która powinna przy tym być. Nie możesz więcej tracić takich chwil, Tammy. To niesprawiedliwe. Nie godzę się na to. Potrząsnęła głową, ani na moment nie odrywając jednak uszczęśliwionego spojrzenia od jego twarzy. Wciąż nie mog¬ła uwierzyć w to, że znów go widzi, że naprawdę ma go przy sobie.

- Wiesz, mamo, oprócz pieniędzy są na świecie jeszcze inne rzeczy - powiedziała powoli. - Oddałam Markowi Henry'ego z własnej nieprzymuszonej woli. Isobelle wściekła się - Ależ ty jesteś głupia! Mogłaś się dobrze ustawić, a za¬miast tego będziesz do końca życia łazić po drzewach jak małpa. Idiotka! - Wiem, zawsze mi to powtarzasz - skwitowała Tammy i rozłączyła się. Nie mogła zasnąć. Wstała, ubrała się, wsiadła do roz¬klekotanej furgonetki, która od lat służyła zespołowi Douga, i udała się do najbliższej stacji benzynowej, odległej o go¬dzinę jazdy. Przerzuciła kolorowe magazyny na stojaku i znalazła to, czego szukała. W jednym z tygodników wid¬niało zdjęcie Marka, który podnosił do góry roześmianego Henry'ego. Obaj wyglądali na bardzo szczęśliwych. Ona też była szczęśliwa, chociaż po twarzy spływały jej łzy i kapały na otwartą gazetę. Miała rację. Dokonała wła¬ściwego wyboru. Tylko że to tak strasznie bolało... Sprawdź - Ciebie nazwę Wesołym, a ciebie - Ponurym. Spojrzał jeszcze na wygasły wulkan i dodał: - A ciebie nazwę Odpoczywającym... Róża przysłuchiwała się rozmowie Małego Księcia z samym sobą i w milczeniu oczekiwała na ciąg dalszy. Ponieważ Mały Książę przez długą chwilę nic mówił, spytała: - Dlaczego tak je nazwałeś? - Spójrz na ich cienie. Ten szerszy wulkan ma uśmiechnięty cień, a ten węższy ma cień bardzo ponury... Przyjrzawszy się uważnie obu cieniom, Róża przyznała rację Małemu Księciu. Wulkany bez swoich cieni byłyby uboższe i nijakie. Wtedy właśnie zjawił się nieoczekiwany gość. Był nim Gołąb Podróżnik. Przysiadł zmęczony na krawędzi wygasłego wulkanu, do którego Mały Książę zaczął wlewać świeżą wodę, aby gołąb mógł ugasić pragnienie i obmyć się z kurzu. Ptak jednak nie zaczynał pić, lecz nieufnie wzniósł się w powietrze i kilka razy okrążył Małego Księcia, uważnie