- Ten przeklęty bękart nie zobaczy ani centa z mojego majątku - wyjaśnił Cosmo Kristallis bez ogródek. - Twoja kuzynka była zwykłą łowczynią fortun. Ona nie uszczknie nic z mojej fortuny, to pewne, ale jej bachor także niczego nie dostanie. - Sophie nie chciała pańskich pieniędzy - oburzyła R S się dotknięta do żywego Carrie. - Chciała spokojnie żyć u boku ukochanego mężczyzny. Nic więcej. Łzy stanęły jej w oczach, gdy sobie pomyślała, że to marzenie Sophie się nie spełni, że nie będzie mogła patrzeć, jak jej synek rośnie, jak się rozwija... Zamrugała powiekami. Nie chciała okazać słabości temu wstrętnemu człowiekowi. - Ten dzieciak nie jest moim wnukiem - dodał obojętnie Cosmo Kristallis. - Jest - stwierdziła Carrie, spoglądając z odrazą na Cosmo Kristallisa. - Robi mi się niedobrze, jak sobie o tym pomyślę, ale mimo wszystko Danny jest pańskim wnukiem. I nie życzę sobie, żeby wygadywał pan http://www.tworzywa-sztuczne.net.pl - Chodzi mi tylko o to... zawsze istnieje możliwość, że jakiś niesamowicie cwany haker... oczywiście nie ma najmniejszego powodu, dla którego mieliby się włamywać do naszych plików, chyba że leżałaby u nas jakaś gwiazda albo znany piłkarz... - Nic mi nie wiadomo o piłkarzach - rzekł cierpko Christopher - natomiast w Beauchamp z pewnością zdarzają się wielkie nazwiska. Może już zapomniałaś, Alicio, ale moja żona jest także powszechnie znaną osobą. - Dlatego pomyślałam, że może zechcesz zatrudnić specjalistyczną firmę. Kogoś, kto zapewniłby nam najlepszą ochronę danych.
Do kuchni przywlókł się Edward w workowatym Tshir- cie i szortach, stroju, który wolał od piżamy. - Z Jackiem już dobrze? - spytał. - W tej chwili nie za bardzo. - Czemu nie śpisz? - zainteresowała się Lizzie. - I gdzie masz kapcie? Przeziębisz się jeszcze bardziej! Sprawdź ROZDZIAŁ 3 Od zachodu został wąski różowy pasek nad horyzontem, a drzewa nie przerzedzały się. Nad ziemią kłębiła się upiorna wieczorna mgła, w gęstwinach ostrymi głosami skrzeczały nocne ptaki. Jak się okazało, każde z nas potajemnie liczyło słupy i u każdego wyszło różnie. Najbardziej “wyszło” Orsanie. Rolar zjadliwie przypuścił, że ona myli słupy z sosnami, a przy następnym słupie zatrzymał konia, przywołał najemniczkę i zaczął szczegółowo, ze znawstwem, objaśniać różnicę między słupem a sosną. Orsana, z kolei, kwieciście napomknęła mu, czym mądry człowiek odróżnia się od głupiego wampira. Wzajemnie wymieniwszy się wiedzą, moi towarzysze postanowili poćwiczyć na sobie bojowe nawyki, ale spostrzegli się, że w czasie ich pyskówki przy słupie kontynuowałam wędrówkę i prawie skryłam się im z oczu, a wtedy rzucili się mnie doganiać. - Wolha, ten obmierzły wampir... - Zamiast z wdzięcznością przyjąć do wiadomości rzeczową krytykę... Osobiście naliczyłam czternaście słupów, co oznaczało najmniej z dwie godziny chodzenia. “Dwadzieścia wiorst” powiedział Rolar wcześniej, a mogło być i osiemnaście, i dwadzieścia trzy. Zmęczona, oddana swoim myślom, ja, nie słuchając, zaproponowałam: - Może przenocujemy w chatce? Przyjaciele zamilkli w pół słowa, zmieszani i pokręcili głowami. - Gdzie widzisz chatkę?