– Tutaj, tutaj! – wołał technik. – Mam coś!

sfilmować, a potem pokazać taśmę komuś, kto potrafi czytać z ruchu warg. Ekspert pewnie by sobie poradził. Ale wtedy musiałby się podzielić. Nie chciał tego. Rainie była kimś szczególnym. Należała tylko do niego. Nie dopuści, by coś się zmieniło. Przeniósł ciężar ciała na pięty i zacisnął usta, zastanawiając się nad różnymi możliwościami. Trochę szumiało mu w głowie. Siedział w barze na tyle długo, że musiał wypić dwa piwa, choć wiedział, że nie powinien. Ogorzały staruch cały czas tam sterczał, przyglądając mu się surowym, niechętnym wzrokiem. Tak go to rozwścieczyło, że nie potrafił już się wycofać. Został więc, pijąc piwo, którego smaku nie czuł i odpierając uporczywe, nienawistne spojrzenia. A potem ogarnął go pusty śmiech. Cała ta sytuacja była zbyt komiczna, żeby wyrazić ją słowami. Ci idioci uważali, że wojna mogłaby rozwiązać problem. Podsunąć dzieciakom Hitlera, a nie będą musiały zabijać się nawzajem. Śmiał się i nie mógł przestać. Wychodząc z baru, dostrzegł, jak ten ogorzały farmer kręci głową. Pieprzyć go. Pieprzyć ich wszystkich. Gdyby tylko wiedzieli... Kiedy pierwszy raz wybierał miasto do jednego ze swoich eksperymentów, nie bał się ani trochę. Czuł tylko ciekawość, co się stanie. Miał wizję. Zaczęło się od snu późno w nocy, gdy był sam i nikogo nie obchodził. Potem o niczym innym już nie myślał. Ta wizja stała się jego obsesją, palącą potrzebą, która nie przestawała go nękać. http://www.studium-medyczne.net.pl/media/ pierogów, marynat, pierniczków miodowych...? – Wielkie dzięki, doktorzy nie każą. – Mitrofaniusz poklepał się po lewej stronie piersi i wstał. – Wywary piję, kaszki nudne zajadam, tym żyję. – Cóż, gotów jestem zaprowadzić, gdzie tylko wasza przewielebność każe. – Witalis wstał także, za nim pozostali. – Kareta zaprzężona. Władyka odrzekł łagodnie: – Wiadomym mi jest, ojcze czcigodny, ile masz trosk na głowie. Proszę nie tracić czasu na czcze czołobitności, ani mnie to nie pochlebia, ani tobie, ojcze, zadowolenia nie przynosi. Archimandryta zachmurzył się. – No, to ja z waszą przewielebnością wyprawię ojca Siluana albo ojca Triadiusza. Nie można przecież tak w ogóle bez oprowadzającego... – Ich też nie trzeba. Ja przecież do was nie na inspekcję przyjechałem, jak sobie pewnie, ojcze, wyobraziłeś. Dawno już chciałem, a nawet marzyłem, żeby pobyć u was ot tak, jak

nadziei, że zna tego młodzieńca i zdoła zawiadomić krewnych o nieszczęściu, jakie mu się przytrafiło, oraz poinformuje mnie o wszelkich szczegółach jego poprzedniego życia, co jest rzeczą bardzo ważną dla obrania właściwej metody leczenia. Pan Lentoczkin (jeśli jest to jego prawdziwe nazwisko) cierpi na wyjątkowo ostrą postać pomieszania umysłowego, wykluczającą możliwość wywiezienia go z Sprawdź nie dziesięć kopiejek, ale całego rubla – żeby na przyszłość była lepsza i nie uważała wszystkich ludzi za wrogów. W agencji turystycznej, w której mieścił się też sklepik z utensyliami podróżnymi, przepuściła następne półtorej setki z biskupich oszczędności – na dwie przecudne szkockie walizki, przybory do manikiuru, etui do okularów wykonane z masy perłowej, dające się przytroczyć do pasa (i ładnie, i wygodnie), a także na bilet do nowoararackiego klasztoru, dokąd trzeba było jechać najpierw koleją żelazną do Wołogdy, potem karetą do Modroozierska, a dalej statkiem parowym. – Na pielgrzymkę? – z szacunkiem upewnił się urzędnik. – W samą porę, póki mrozy nie chwyciły. Może zechce pani od razu zarezerwować hotel? – A jaki mi pan doradzi? – spytała podróżniczka. – Niedawno jeździła tam małżonka burmistrza z córką, zatrzymały się w „Głowie Holofernesa” i bardzo sobie raczyły chwalić.