zmierzała prosto ku piekarni. Zupełnie jakby wiedziała o jej obecności.

- Dlaczego tak się wymigujesz od rozmowy? - A czemu tak cię interesuje moja przeszłość? Nie mam ochoty o niej mówić. Uznała, iż pozwoli mu sądzić, że miała trudną przeszłość i dyskusja o niej sprawia jej ból. Było w tym wiele prawdy. Pomyślała o śmierci rodziców, o tym, jak wiele straciła, nie uczestnicząc w życiu rodzeństwa. Wydawało się jej, że nie zasługuje na miłość, czułość, prawdziwy dom. Jednak nigdy nie zdecydowała się na porzucenie CIA. Te problemy nie dokuczały jej tak bardzo aż do dzisiaj. Zdawała sobie sprawę, iż dotąd interesowała ją tylko kariera. Nie mogła pozwolić, by ten mężczyzna i jego dziecko rozbili ochronny mur, który wokół siebie zbudowała. Miała swoją pracę i zamierzała do niej wrócić. Na razie Karolina jej potrzebowała, a Bryce nie. To, co do niej Czuł, było wyłącznie pożądaniem. U podłoża tej fascynacji leżał seks. Sytuacja nie była łatwa, lecz wystarczyło, by Klara panowała nad emocjami i trzymała się z dala od tego człowieka. Wiedziała, że wystarczy jedno dotknięcie jego skóry, by znów zapomniała o całym świecie. ROZDZIAŁ TRZECI - Dajmy temu na razie spokój - zdecydował Bryce, zauważywszy, iż rozmowa o przeszłości staje się trudna dla Klary. Pomyślał, że w inny sposób zdobędzie potrzebne informacje. - W tej chwili ważna jest Karolina, nie ja - powiedziała. Bryce nagle znalazł się tuż za nią, ujął ją za ramiona, a ona tylko zamknęła oczy, poddając się rozkoszy dotyku. - Nie - szepnęła. Jednocześnie uświadomiła sobie, że nikt poza nim nie potrafi wprawić jej w taki stan, by straciła kontrolę nad sytuacją. - Przecież już określiłeś moje miejsce. Jestem tu pomocą domową - zauważyła. - Nie mogłabyś być nikim takim - odpowiedział, a jego usta znalazły się tuż obok ucha Klary. - Bryce - szepnęła, czując gorąco jego ciała. - Śniło mi się, że tak właśnie wymawiasz moje imię. Tamta noc bez wymieniania nazwisk i rozmów o przyszłości okazała się najwspanialszą w moim życiu. W moim też, pomyślała Klara, lecz nie powiedziała tego głośno. Z trudem nad sobą panowała. Bryce wiedział, że nie powinien tego robić, a jednak, pocałował ją w szyję. - Doprowadzasz mnie do szaleństwa - powiedział. http://www.stomatologwarszawa.org.pl/media/ Krawcowa obdarzyła ją uśmiechem. - Proszę się nie martwić. Dobrze opłacono mój czas. - Rozumiem - odparła Alexandra. - O czym wy tam paplacie? - wtrąciła Fiona, odrywając się od podziwiania jasnożółtej satyny. Alexandra dopiero teraz uświadomiła sobie, że rozmawia z madame Charbonne po francusku. - Przepraszam, pani Delacroix. Pani siostrzeniec życzy sobie, bym miała nową suknię. - Oczywiście, że tak. W tym stroju nie może się pani pokazywać z nami w towarzystwie. Mierząc jej ramiona, pani Charbonne powiedziała cicho: - Gdybym wiedziała, że to ona, a nie lord Kilcairn płaci za moje usługi, zażądałabym więcej.

- Owszem. Chcę, żebyś ożenił się z Rose. Zaniemówił na dłuższą chwilę. - Co takiego? - wykrztusił w końcu. - Ożenisz się z moją córką, a ja zostawię pannę Gallant w spokoju. Wiem, że zależy ci na tej ladacznicy. Słyszałam, jak obiecujesz, że zajmiesz się jej bękartem. Tak więc Rose zostanie lady Kilcairn, a moje wnuki odziedziczą twoje tytuły, ziemię i majątek. Sprawdź - Dobrze. Jestem tylko zmęczony. - Santos przesunął się nieznacznie ku drzwiczkom. Rick rozgadał się. Zaczął opowiadać o uniwersytecie, o psychologii. Od czasu do czasu pytał Santosa o rodzinę, o jego życie, lecz Santos za każdym razem zbywał pytania, kierując rozmowę na inny temat. Słuchał chłopaka i powtarzał sobie, że wszystko jest OK, że nie dzieje się nic złego. A jednak coś było nie tak. Nie potrafił powiedzieć co, lecz czuł każdym nerwem, że powinien mieć się na baczności. - Powiedz mi, ale szczerze... - zagadnął Rick. – Nie masz babki w szpitalu, no nie? Nie masz nikogo na świecie. Nikt na ciebie nie czeka, Victor. Santos poczuł, że włosy stają mu dęba. Rick zerknął na niego z szerokim uśmiechem, który mówił „mnie możesz zaufać, stary”. Jednak pozory często mylą. Tego nauczył się przez ostatni rok. Zrobił zdziwioną, lekko urażoną minę i odparł: - Mówiłem ci, jadę do babki. Staruszka jest ciężko chora. Prosiła, żebym natychmiast przyjechał. Dlaczego myślisz, że kłamię? - Znam trochę życie. - Rick pewnie prowadził wóz wąską, krętą drogą. - Co mogę pomyśleć, spotykając w środku nocy takiego dzieciaka, jak ty? Coś tu nie gra. Puściłeś się w świat szukać szczęścia, mam rację? - Nie czekając na odpowiedź Victora, dodał: - Mogę ci pomóc, dać ci nocleg na jakiś czas i tak dalej... - Niby z jakiej racji? Przecież mnie nie znasz. - Kiedyś byłem w takiej samej sytuacji i dobrze wiem, co to znaczy. Wierz mi, Victor, jest ciężko, nawet sobie nie wyobrażasz, jak ciężko. Santos był bliski kapitulacji. Miał ochotę przyznać się i przyjąć pomoc Ricka. Oferta brzmiała szczerze, zachęcająco. Z drugiej strony to, co przeszedł przez kilka ostatnich miesięcy, nauczyło go ostrożności wobec ludzi. Przekonany, że za każdym życzliwym gestem muszą się kryć ciemne motywy, nikomu już nie dowierzał i nie ufał w dobre intencje. Ten człowiek mógł kłamać, może chciał go podejść. Dlaczego miałby pomagać nieznajomemu? - Domyślam się, że ciężko. - Santos spojrzał Rickowi prosto w oczy. - Ale mnie to nie dotyczy. Nie szukam pomocy. W Baton Rouge czeka moja babka.