skojarzyć z obrazem jednego z największych mistrzów

teatralnym gestem wskazał w głąb maszyny. - I jeden mój. Widzisz? - Tak - przyznała ze zdziwieniem. - Nie włożyłem go tam. A ty? - Nie. - Nie włączałem zmywarki ani wieczorem, ani dziś rano. Ty włączałaś? - Nie. - Zostawiłem kubek w salonie i poszedłem spać, a Flic i Imo były już wtedy na górze. Izabela nic nie mówiła, wyraźnie zaniepokojona. - Wobec tego ktoś musiał później zejść na dół, zabrać mój kubek, włożyć go do zmywarki i ją uruchomić. - Matthew uświadomił sobie, jak to musiało zabrzmieć. - Myślisz teraz „wielkie rzeczy", co? Słusznie, wcale cię o to nie winię. - Staram się tylko zrozumieć - odpowiedziała spokojnie. - Wiesz co? Odpuść sobie. Może Mick ma rację przynajmniej co do jednego: że powinnaś wezwać policję. Prawdę rzekłszy, sam ich powinienem wezwać i powiedzieć, co według mnie się stało. - To znaczy? - Że ktoś... Flic... wsypał mi do kubka jakiś środek, może pokruszoną tabletkę nasenną, czy sam nie wiem co, ale w połączeniu z http://www.smaczno-pizzeria.net.pl/media/ - Co robisz? - zapytał, podejrzewając, że celowo wyszukuje sobie jakieś prace, by udawać zajętą. W sumie to mu nie przeszkadzało. I tak na nią poczeka. Wyjaśnienie układu z Parker podziałało na niego ożywczo. Jakby kamień spadł mu z serca. Czuł się lekko i radośnie jak nigdy. - Hm... - Shey zagryzła wargi. Była zmieszana jak małe dziecko przyłapane na tasowaniu w spiżarni. - Szykuję kanapki na jutro. - Nie lepiej poczekać do rana i dopiero wtedy je zrobić? Będą świeższe. Shey zignorowała jego uwagę. - A może byś napełnił solniczki i pieprzniczki, zamiast

-'Nie. Muszę pomówić z pewnymi ludźmi w sprawie, o której rozmawialiśmy – wyjaśnił zgodnie z prawdą. Bella usłyszała kroki Edwarda i zamarła w oczekiwaniu, wpatrzona w zamknięte drzwi gabinetu. Pokój z pewnością był w założeniu przeznaczony na sypialnię, ale umeblowano go jak pokój biurowy - wstawiono biurko, komputer, małą sofę i półki z książkami. Bella zauważyła historię Zuranu. W bardziej sprzyjających okolicznościach chętnie by ją przeczytała. Serce waliło jej mocno. Odkryła, że tylko to pomieszczenie ma zamek w drzwiach, więc postanowiła tutaj poczekać na powrót Edwarda. W ten sposób przynajmniej nie zdoła wyrzucić jej siłą. Pokój miał przyległą łazienkę, ale w sumie był niewielki i Bella zaczynała się w nim czuć nieco klaustrofobicznie. Apartament wydawał się pusty. Czyżby Bella wzięła sobie jego słowa do serca i wyjechała? Ku swojemu zdumieniu nie ucieszył się z tego tak, jak przewidywał. Nadmiernie rozwinięte poczucie obowiązku sprawiało, że wolał pomyślne zakończenia. Poza tym zdecydowanie nie chciałby musieć zamartwiać się losem tej lekkomyślnej, młodej kobiety. Sprawdź Miasteczko drzemało w letnim upale i Jodie, jak wiele razy wcześniej, zastanowiła się, co by powiedzieli poganiacze bydła, którzy niegdyś przypędzali tu owce na targowisko, na widok tych wszystkich turystycznych autokarów. Lower Uffington, gdzie dorastała, leżało na szczęście w bok od głównego szlaku turystycznego. Siedząc sztywno na pasażerskim siedzeniu wynajętego bentleya, Jodie czuła ucisk w żołądku. Lorenzo manewrował w wąskich uliczkach, pomiędzy znajomymi ścianami z szarego kamienia. Przed nimi leżał prześliczny ryneczek z tradycyjnymi domami kupców wełnianych, za którymi droga zaczynała się wznosić ku wyżynie Cotswold, gdzie wciąż, jak od setek lat, pasły się owce. To właśnie owcza wełna przyniosła miasteczku dobrobyt, a zabudowa odzwierciedlała tę zamożność. Jej mały domek był ukryty w wąskiej uliczce, a ogród przylegał do strumienia przepływającego na tyłach głównej ulicy. Jodie poczuła przypływ nostalgii, ale nie tak silny, jak się obawiała. Dom jest tam, gdzie ukochana osoba, pomyślała. Pomiędzy dwoma domami biegł przesmyk, prowadzący na podwórze należące do budynku biurowego firmy ojca Johna. Widok zaparkowanego tam samochodu Johna, który podczas tamtych okropnych dni po zerwaniu przyprawiał ją o bolesne poczucie straty, teraz wcale jej nie obchodził. Ucieszyła się tylko, że nie natknęli się na jego właściciela. Kościół, niewielki i przysadzisty, otoczony pięknym ogrodem, leżał na peryferiach miasteczka. Słońce oświetlało kolorowe witraże w oknach. Z pewnością w środku trwały już przygotowania do ślubu. Starodawną bramę kościelną udekorowano wiązankami białych kwiatów, przybranych białymi wstążkami. Rodzina Johna, podobnie jak jej własna, żyła tu od wielu pokoleń. Rodzicom Johna powodziło się całkiem nieźle, a ich wiejski dom leżał tuż za miasteczkiem. - Możemy się zatrzymać? - spytała Jodie. - Jeżeli chcesz. - Wjechał na mały parking i stanął. Jodie otworzyła drzwi. - Nie musisz ze mną iść - rzuciła, widząc, że zamierza wysiąść z samochodu. - Nie będę długo. - Pójdę. Przynajmniej rozprostuję nogi - odparł. Zobaczyła, że marszczy brwi, kiedy ruszyła w kierunku kościoła. Zmarszczka pogłębiła się, kiedy zamiast wejść główną, ozdobioną kwieciem, bramą, otworzyła małą furtkę, prowadzącą wprost w zieleń, na cmentarz za kościołem. Wydawało się, że w pobliżu nie ma nikogo, gdyby jednak było inaczej, Jodie i tak nie pozwoliłaby się powstrzymać. Obiecała sobie, że tu przyjdzie, już w kościele we Florencji. Ruszyła znajomą, wąska ścieżką, prowadzącą pomiędzy szarymi, omszałymi płytami nagrobnymi, na których czas niemal całkowicie zatarł napisy.