– Tak? A mnie się wydaje, że coś zalewasz. Zsiadaj no prędko, kochasiu, i ręce do góry.

wybranym z góry miejscu, z wszelkimi wygodami. Podścieliłem sobie zabraną z hotelu kołdrę, w moim termosie chlupotała herbata z rumem, w zawiniątku miałem przygotowane słodkie pierożki ze znakomitej tutejszej cukierni „Kuszenie Świętego Antoniego”. Siedzę sobie, przekąszam i podśmiewam się w oczekiwaniu na wzejście księżyca. Na jeziorze ciemno choć oko wykol, ni licha leśnego (ściślej – wodnego) nie uświadczysz, i tylko mętnie prześwituje plama Rubieżnej. Ale oto na gładzi zarysowała się żółta ścieżka i barwa nocy, dotąd monotonnie czarna, zaczęła się mienić, ciemność pobladła i odpełzła na skraj nieba, a pośrodku zajaśniał księżyc. I w tej samej chwili prosto przede mną, częściowo przysłoniwszy blady dysk nocnego świecidła, pojawiła się wąska, czarna sylwetka. Gotów jestem przysiąc na wszystko: dopiero co, sekundę przedtem, jej tam nie było i nagle jest: spiczasta – wyciągnięta w górę, lekko się kołysze. I niezupełnie tam, gdzie się jej spodziewałem (i gdzie z wody wystawał z lekka płaski kamień), tylko trochę z boku (gdzie żadnych kamieni nie ma). W pierwszej chwili zdumiało mnie tylko to: skąd widmo mogło się wziąć? Chociaż do wzejścia księżyca było ciemno, ale przecież nie aż tak, żebym o tuzin kroków człowieka nie zobaczył! Miałem taki plan, że kiedy tylko pojawi się „Wasilisk”, ja wyjdę ze swego ukrycia, w długim płaszczu z kapturem, bardzo podobnym do odzienia pustelnika, i zagrobowym głosem zawyję: „Jam jest prześwięty Wasilisk! Tfu, ty http://www.reologiawbudownictwie.info.pl przeczytał im całą epistołę na głos, chociaż od czasu do czasu krzywił się na niemożliwie rozbuchany styl. * * * Pierwszy list Aleksego Stiepanowicza Do najdostojniejszego arcybiskupa Turpina od jego wiernego paladyna, wysłanego na bój z czarnoksiężnikami i Saracenami O pasterzu nad podziw mądry i surowy, O postrachu zastarzałych zabobonów, Gwiazdo wiary, miłości i dobra, Obrońco sierot, pysznych prześladowco! Do stóp Twych składam dzisiaj najpokorniej Opowieść mą niewymyślną i prostą. Ahoj!

i wciąż nie mogła się nacieszyć. Buczenie usłyszała, ale nie zwróciła na nie uwagi. A szkoda. Od posępnego, przeciągłego sygnału upłynęła mniej więcej godzina, no, może trochę więcej, gdy do pokoju Poliny Andriejewny, która już zjadła śniadanie, ubrała się i właśnie zamierzała iść do Berdyczowskiego, zastukał mnich, służka archimandryty Witalisa. – Czcigodny ojciec przeor prosi, by raczyła pani udać się do niego. – Czerniec skłonił się Sprawdź – Cóż, za deprawowanie małoletnich prawo przewiduje katorgę, co zaś do innych rodzajów wiarołomstwa w życiu codziennym, to, pomijając oszustwa finansowe, sprawa jest 4 Pomyleniec (łac.). bardziej skomplikowana. Wielu, zwłaszcza mężczyzn, małżeńskiej zdrady w ogóle nie uważa za grzech. Ale i wśród naszej płci są wyjątki – ożywił się pułkownik, który akurat przypomniał sobie pewną pikantną historię. – Miałem w szkole oficerskiej kolegę, niejakiego Bułkina. Niesłychanie czuły mąż, żonę kochał do szaleństwa. Zdarzało się, że wszyscy nasi po zajęciach idą na Ligowkę, do wesołego domku, a on – zawsze wprost do żony, taki był z niego dziwak. Po ukończeniu szkoły dostał przydział do Floty Bałtyckiej, oczywiście do tajnych służb. – Pułkownik zaciął się, przestraszony, że sam się zdradził, i z niepokojem spojrzał na rozmówcę. Niepotrzebnie się obawiał: wzroku blondyna najmniejszy cień nie zamącił, nieznajomy patrzył wciąż z takim samym zainteresowaniem i spokojem. – Nno tak, proszę bardzo. Siłą rzeczy zaczęły się rejsy, czasem długie, wielomiesięczne. W porcie