leczyć. Teraz mam to gdzieś. Znajdę go i zabiję! Jaki się przez to stałem?

– A co? Chcesz kupić? – Czyj to motor? – Mój... – Rozmiar w sam raz dla ośmiolatka. – Przyzwyczaiłem się. – Tak? A mnie się wydaje, że coś zalewasz. Zsiadaj no prędko, kochasiu, i ręce do góry. Charlie przestał już pozować na Jamesa Deana i zaczął skamleć. – Hej, wygrałem ten motor uczciwie, jak Boga kocham. Nie moja wina, że chłopak nie umie się dobrze bić. – Powiedziałam: w tej chwili. – To ziemia mojego ojca... – Już! Charlie zrezygnował. Popatrzył na Rainie. Popatrzył na Quincy’ego. W końcu niechętnie podniósł się i pozwolił motorowi upaść. – No dobrze, dobrze, tylko się nie posiusiaj z radości. – Ręce do góry. Odwróć się. Połóż ręce na masce. Nogi szeroko. – Chcesz mnie zrewidować? Bo jechałem za szybko? – Kto powiedział, że to ma coś wspólnego z motorem? – Co do... Spóźnił się. Rainie pchnęła go na maskę, podniosła mu ręce i sprawnie przeszukała. http://www.psychoterapeuta-kolobrzeg.pl/media/ a potem na gorliwego Carra. Błyskawicznie zajęli swoje stanowiska. Rainie nie pozwoliła sobie na dalsze medytacje. Zasłoniła stosem ręczników twarz i ruszyła. Krok, drugi, trzeci. Drzwi. Stop. Głęboki wdech. Proszę pana, życzy pan sobie ręczniki? A może najpierw strzelać, a potem zadawać pytania... Zapukała do drzwi. Nic. Wiedziałeś, o czym mówisz, tam, w barze? Czy tylko plotłeś trzy po trzy? Znowu zapukała. Nic. Potem wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Odłożyła ręczniki. Wydobyła spomiędzy nich pistolet. Nacisnęła klamkę, nie dziwiąc się, że drzwi nie stawiają oporu i bokiem wsunęła się do pokoju.

Lokaj popatrzył na Rainie. Był mężczyzną w średnim wieku, a jego łysa głowa i mizerny wygląd nie nadawały mu cech twardziela. Tymczasem Rainie oparła się o inny stolik, a prawą rękę strategicznie wsparła na ciężkim złotym świeczniku. Biedy Harold nie wiedział, co zrobić. - Tęsknisz za nią? - spytała Rainie. - Kiedy nadchodzi środowy wieczór, to czy choć trochę za nią tęsknisz? Sprawdź - A jaki jest cel człowieka, który chce namierzyć pani ojca? - On chce go skrzywdzić - odpowiedziała i spuściła głowę, gdy zobaczyła wyraz twarzy profesora. Doktor Andrews popatrzył na nią jak wykładowca. - Panno Quincy, skoro to jest wojna, to która strona aktualnie wygrywa? - Matka nienawidziła jego pracy. - W tym fachu zdarza się stosunkowo dużo rozwodów. - Nie, nienawidziła przemocy, brutalności, nie mogła się pogodzić, że on był bardziej oddany pracy niż nam. Ona stworzyła piękny dom. Dała mu dwie piękne córki. Ale on wolał żyć w mroku. - To jest powołanie. Chyba pani to rozumie? - Właśnie do tego zmierzam! Moja matka nie żyje, a mnie jest smutno, jestem wściekła, ale jednocześnie czuję w sobie jakąś motywację. Pierwszy