przywilejów, rozwiązłości i lubieżności.

- Interesy należy doprowadzać do końca - rzekł dobitnie, zaciskając palce na kieliszku. - Długi muszą być spłacone. Razem z procentami, a chyba zgodzi się pani, że tych przez dziesięć lat narosło bardzo dużo. - A więc zemsta. Albo kara, jeśli pan woli. Tak, to rozumiem. Zemsta często ma słodki smak. I wartość brylantów. - Uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Nie miała wątpliwości, że ten człowiek nie ustanie w wysiłkach, dopóki nie zaspokoi żądzy odwetu. - Monsieur, życzył pan sobie, żebym dostała się do pałacu. Zrobiłam to, i pozostanę na posterunku do odwołania. Wolałabym jednak mieć jakieś wytyczne. - Uniosła dłonie w symbolicznym geście pokory. - Oczywiście, to pan się mści, nie ja. Uprzedzam tylko, że trudno jest działać po omacku. - Gracz, który od razu wykłada wszystkie karty na stół, nie może już niczym zaskoczyć. - Zgoda. Pragnę jednak przypomnieć, że człowiek, który ma w ręku nóż, ale nie chce go naostrzyć, jest również mało skuteczny. Dotarłam do celu, monsieur. Nie ukrywam jednak, że pomogłaby mi jakaś mapa. Blaque złączył dłonie, układając je w kształt piramidy. Zamyślony, zapatrzył się w migotliwe brylanty. Zamierzał posłużyć się lady Isabell. I tym razem musi to zrobić skutecznie. Dwa razy mu się nie powiodło. Nie udało mu się wykorzystać Bissetów do swych celów ani rzucić księcia Carlise’a na kolana. Teraz jednak dopnie swego. Był pewien, że w Isabelli znalazł wreszcie idealne narzędzie. - Pozwoli pani, że zadam jej pytanie. Jak można zniszczyć drugiego człowieka? - Najprościej odebrać mu życie. Blaque uśmiechnął się i wtedy Bella dostrzegła prawdziwe wcielenie zła. - Ja nie lubię prostych rozwiązań, moja droga. Śmierć jest ostateczna. Nawet zadawana powoli, prowadzi do nieuchronnego końca. Jeśli chce się zniszczyć człowieka, złamać jego serce i duszę, nie wystarczy kula w skroń. Czuła, że mówił o Carlise. To nie był odpowiedni moment, by pytać o imiona albo domagać się szczegółów. Naciskany, powiedziałby jej dużo mniej albo, co gorsza, przestał jej ufać. Odstawiła kieliszek i spróbowała pójść za jego tokiem myślenia. - A więc trzeba mu zabrać to, co najcenniejsze - rzekła wolno. Jej serce waliło jak oszalałe, w skroniach boleśnie pulsowało, żołądek podchodził do gardła. Jednak kiedy się odezwała, głos miała pewny i chłodny jak stal. - Jego dzieci? - Lady Isabell, jest pani uroczą i bardzo inteligentną kobietą. - Pochylił się i położył dłoń na jej dłoni. Wtedy to poczuła: odrażający, mroczny dotyk śmierci. - Człowiek, o którym mówię, musi cierpieć, musi się załamać. Dlatego trzeba odebrać mu wszystko, co kocha najbardziej, i kazać mu z tym żyć. Niech patrzy na śmierć swoich dzieci i wnuków, niech patrzy, jak jego kraj pogrąża się w chaosie. Królestwo bez następcy tronu nie może być stabilne. A tam, gdzie nie ma stabilizacji, z reguły robi się najlepsze interesy. - Zabić wszystkich - szepnęła. Przed oczami stanęła jej zaróżowiona od snu buzia malutkiej Marissy, a zaraz po niej szczerbaty uśmiech łobuziaka Doriana. Strach chwycił ją za gardło jak żelazne kleszcze. Był tak silny, że musiał odmalować się w jej oczach, dlatego czym prędzej spuściła wzrok. Z przerażeniem wpatrywała się w dłonie Blaque'a i zimny, ostry blask jego brylantów. Podniosła głowę dopiero wtedy, gdy była pewna, że może ufać swoim oczom. W subtelnym świetle bocznych lamp człowiek siedzący obok niej wyglądał jak blada zjawa. Tyle że budził stokroć większą trwogę. - Chce pan zabić ich wszystkich, monsieur? To nie będzie łatwe nawet dla kogoś tak wszechwładnego jak pan. - To, co naprawdę warte zachodu, nigdy nie jest proste, moja droga. Ale sama pani mówiła, że nie ma rzeczy niemożliwych. Zwłaszcza dla osoby, której ufają, i która jest blisko. Nie zadrżała, nie próbowała się od niego odsunąć, jedynie lekko uniosła brwi. Biznes, powiedziała sobie. Lady Isabell lubi robić dobre interesy. A właśnie zaproponowano jej najlepszą pracę, jaką Blaque miał do zaoferowania. - Została pani wybrana spośród wielu kandydatów. Od dziesięciu lat wciąż mam jedno niezrealizowane marzenie. Jestem przekonany, że dzięki pani wreszcie się ono spełni. Ściągnęła usta, udając, że rozważa jego propozycję. Widocznie uznał, że jej milczenie trwa zbyt długo, bo delikatnie zabębnił palcami o kostki jej zaciśniętej dłoni. Jak dotyk tarantuli, pomyślała, walcząc z dreszczem obrzydzenia. - Jestem zaszczycona pańskim zaufaniem, ale muszę powiedzieć, że dla osoby z moją pozycją w organizacji to spora odpowiedzialność. Chyba nawet zbyt duża... http://www.prooptyk.pl matki spojrzał chwilę później z wyraźną niechęcią. - Kiedy miałem dziewięć czy dziesięć lat, siadywałem nieraz przy niej, podczas gdy ona przygotowywała się do kolejnego przyjęcia. Widziałem, jak się maluje, jak zakłada biżuterię. Mówiła mi zawsze, kto się pojawi na tym balu. - Byłeś do niej przywiązany. - Przywiązany? Była dla mnie wszystkim. Od małego nazywała mnie swoim słonecznym chłopczykiem. - Zaśmiał się z cicha. - Byłem jej błaznem, powiernikiem, Kupidynkiem, a ona Afrodytą. Jack zawsze mawiał, że czepiam się jej spódnicy, ale - rzecz jasna. - on jej nienawidził. Zresztą nadal jej nienawidzi. Ja nie. Dzięki niej czułem się ważny. Mówiła mi to, czego nie mogła powiedzieć nikomu innemu. Tylko ja potrafiłem rozproszyć jej smutek, kiedy płakała, bo o niej plotkowano, bo jakiś mężczyzna ją rozczarował, bo pokłóciła się z mężem, bo najstarszy syn zażądał, żeby przestała przynosić wstyd rodzinie. Liczyła na mnie i dawała mi wszystko, czego tylko chciałem,: żeby się upewnić, że

Londynie, bo może ci się przytrafić coś złego. Nie mógł wiedzieć, że co najgorsze już jej się przytrafiło. - Nie boję się! - rzuciła zaczepnie, ale rzecz jasna kłamała. Uśmiechnął się wyrozumiale i sięgnął wypielęgnowaną dłonią po gasidło. Jego bliskość sprawiła, że poczuła się dziwnie. Nie mogła nic zrobić, zahipnotyzowana jego wzrokiem i dotykiem silnych palców. Gasidło wróciło na swoje miejsce przy witrynie. Sprawdź spotkaniem z regentem niż pocieszeniem świeżo upieczonej narzeczonej. Wiedziała, że wizyta w pawilonie była tylko wymówką. Zacisnęła usta, obróciła gniewnie na palcu sygnet, z trudem powściągając chęć, żeby go natychmiast z niego zedrzeć. Jeśli Alec nie wyjawi jej swojego sekretu, będzie się musiała zastanowić, czy za niego wyjdzie. Czyż nie powiedziała mu o sobie wszystkiego w kościele? Zaufała mu. Dlaczego nie odpłacił jej tym samym? Zabolało ją, że przez cały czas świadomie coś przed nią ukrywał. Czy powinna mu wierzyć? Jedno wiedziała na pewno, nie chce pozostawać w nieświadomości. Wreszcie usłyszała turkot kół i po kilku minutach Alec wszedł do pokoju. Spojrzała na niego chłodno. Spuścił oczy i zdjął frak. - Wróciłem. - Widzę. Spojrzał na nią niepewnie i stanął nieco dalej, wsparty o jedną z kolumienek,