Lysander otrzymał wiadomość od Thorhilla dopiero w połowie następnego tygodnia, a zawartość listu kompletnie zburzyła jego spokój. Pan Thorhill szczegółowo omówił przygotowania do wizyty panów Cromera i Bamstaple’a, a na koniec dopisał: Może pana zainteresuje, że panna Hastings-Whinborough ma na imię Clemency. Moim zdaniem to imię dość niezwykłe, chociaż urocze.

- Tak, ale nie pytaj o nie, bo chcą zrobić ci niespodziankę. - Dobrze, będzie niespodzianka. Dziękuję, Camryn, to było bardzo miłe z twojej strony. - To są właśnie plusy posiadania własnego butiku - za- R S śmiała się perliście. - Zresztą wiesz, jak bardzo kocham twoje córki. Słuchaj, Scott, muszę kończyć, nasz stolik jest gotowy. Pa... Nareszcie wróciły do domu. - Chodźmy do środka, kolego. - Scott schował dużą, niebieską piłkę pod stół piknikowy. - Przyjechały twoje siostry. - Willow wróciła! - zawołał Mikey radosnym głosem i pobiegł w stronę niani tak szybko, jak tylko pozwalały mu na to jego krótkie nóżki. - Willow, Willow, Willow! Scott podążył za nim, starając się nie okazywać, własnych emocji, choć z największą przyjemnością poszedłby w ślady Mikeya. Cieszył się na spokojne popołudnie z synkiem, ale chłopczyk przespał większą część tego czasu. Scott zamiast rozkoszować się ciszą, poczuł się samotny. Bez panny Tyler Summerhill wydawało się puste i ponure. http://www.profesjonalna-ortopedia.com.pl - Tylko dla pana, milordzie - odparła ostro dziewczyna. - Ja nic z tego nie rozumiem! W każdym razie, stojąc tu, marnujemy czas. - Zerknęła na zegar na ścianie. - Jest już kwadrans po dziesiątej, proszę się pośpieszyć. - Mark nie skrzywdzi Arabelli - stwierdził Lysander, złożył list i schował go do kieszeni. - To pani go interesuje. - Ja?! - Powinienem był się wcześniej domyślić, przynajmniej to jest oczywiste - odparł ponuro. - Chodźmy, koń czeka na zewnątrz. - Ale... ja nadal nie rozumiem. - Clemency zadrżała. - Nie wybieram się nigdzie z panem Baverstockiem. Czy pan chce mnie do tego zmusić? - Głos dziewczyny załamał się. - Panno Stoneham, proszę użyć swojej inteligencji. Czy wyglądam na stręczyciela? Arabella opowiedziała mi o tej eskapadzie już kilka dni temu. Mark zarezerwował pokój w „Koronie” i zamierza tam zhańbić panią, a nie Arabellę. Moim zdaniem zgubi ją wkrótce gdzieś w tłoku i pośpieszy do zajazdu, by zdążyć na spotkanie z panią. Chyba zamierzała pani jechać na ratunek swojej podopiecznej? - Chce pan zrobić ze mnie żywą przynętę? - Clemency wciągnęła w płuca powietrze. - Lordzie Storrington, może jestem guwernantką, osobą niższego niż pan stanu, ale muszę dbać o swoją reputację, nawet jeśli pan sądzi inaczej. Jeżeli panna Arabella o niczym nie wie, nie widzę powodu, dlaczego powinnam ryzykować swoje dobre imię i narażać się na napaść pana bezwzględnego przyjaciela. - Niczym pani nie ryzykuje - odparł markiz. - Obiecuję, zapobiegnę wszystkiemu zawczasu. A teraz chodźmy. Po¬może mi pani dopilnować, żeby nic się nie stało Arabelli. Czy nie o to pani właśnie chodziło? - Jeśli pan jedzie, milordzie, nie rozumiem mojej w tym roli. - Proszę posłuchać, ktoś musi zająć się Markiem. Sądzi pani, że pozwoliłbym, żeby zabrał moją siostrę w zakazane miejsce czy zrujnował dobre imię kobiety powierzonej mojej opiece? Muszę dotrzeć do sedna tej sprawy. Sądziłem, że Mark jest moim przyjacielem. Uważa pani, że to dla mnie przyjemne? Po głowie Lysandra kołatała się uporczywa myśl, czy aby w tę aferę nie jest zamieszana Oriana. Możliwe, że to panna Stoneham była na tyle sprytna, że sama napisała list; jeśli jednak mówi prawdę, wtedy należy szukać winnych gdzie indziej. Lysander nie przywykł analizować swoich emocji, a teraz jeszcze jasny osąd przysłaniała mu dodatkowo zazdrość. Czas płynął, toteż odłożył te rozważania na później. Otworzył drzwi kuchenne i wyszedł z Clemency przed dom, gdzie już stał osiodłany wierzchowiec. Markiz sprawdził popręg i wskoczył na konia. - Będzie pani musiała usiąść za mną. Proszę postawić swoją stopę na mojej i podać mi rękę.

- Idę. - Pojadę z tobą. Zmrużyła oczy. - Idź do diabła. Jadę sama. - Dałem słowo Jacksonowi. - Nadal się boisz, że pomogę jej uciec? - Podeszła do drzwi. Stanęła przy nich i odwróciła się do Santosa. – Nie ufasz mi. Oskarżasz, że nie mam do ciebie zaufania, że nigdy go nie miałam. Tymczasem mam go na tyle, żeby cię kochać. To nie ja, ale ty podkreślałeś różnice, które nas dzielą. Cały czas mnie osądzałeś, twierdziłeś, że opływam w bogactwa, że jestem zepsuta, zajęta wyłącznie sobą. Że nie potrafię kochać... - Uniosła głowę. - Ale to ty uznałeś, że nie zasługujesz na moje uczucia. - Z trzaskiem otworzyła drzwi. - Teraz widzę, że nigdy w nas nie wierzyłeś. Nigdy mi nie ufałeś i nadal nie ufasz. Tylko że teraz nie mam czasu, żeby się tym przejmować. Jadę, Santos. Sama. ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SIÓDMY Sprawdź Willow spojrzała na niego. Niepewność w jego oczach wzbudziła w niej podejrzenia. - Taaak - spytała przeciągłe. - O co chodzi? - Pragnę poznać... hmmm. Pani wymiary. - Obawiam się, że nie rozumiem. Jakie wymiary? - Czy muszę wyrazić się bardziej dosłownie? - Jego policzki oblał purpurowy rumieniec. - Zwyczajne wymiary. - Zwyczajne wymiary? - Rozmiar, panno Tyler. Rozmiar pani talii, bioder. I... Wyglądał, jakby miał się udławić, wypowiadając te słowa. I rozmiar pani piersi. R S ROZDZIAŁ TRZECI Prędzej piekło zamarznie, niż pozwoli mu na takie zaloty!