O1ivia już wyszła.

starała się oderwać brutalne palce od swojej szyi, machała nogami, chcąc kopnąć zabójcę. Dalej, Shana. Walcz. Gryź. Zrób coś! Ale woda jest taka ciężka. A napastnik taki zwinny, nawet w wodzie. Nos i płuca płonęły żywym ogniem, podobnie jak gardło. Chciała odkrztusić wodę, ale nie miała siły. Płuca domagały się tlenu. Boże, Boże... Nie! Ogarniała ją ciemność, gwiazdy i księżyc wirowały jej przed oczami, nieboskłon przecięła smuga odrzutowca. Umrę, zrozumiała nagle. Poruszała się coraz wolniej, już nie wierzgała. Dlaczego? Dlaczego ja? Zastanawiała się. Gdzieś z oddali docierał głos: – Rico! Daisy! Malutki! Cicho! – To sąsiad uciszał psy. Ale nie słuchały, ujadały bez przerwy. Shanę ogarniał mrok. Usiłowała jeszcze raz zaczerpnąć tchu, a potem noc uśmierzyła jej ból. Rozdział 22 Dzień był ciepły. Od Pacyfiku ciągnęła lekka bryza. Bentz wrócił do Santa Monica i przechadzał się po molo. Zwolnił tam, gdzie zgodnie z tym, co zapamiętał, Jennifer wskoczyła do morza. Przeszył go dreszcz, gdy spojrzał w dół, wyobraził sobie jej postać w atramentowej wodzie, jej bladą, poznaczoną niebieskimi żyłkami skórę i czerwoną sukienkę http://www.poradnikmedyczny.com.pl/media/ Nie. Musi poszukać innego wyjścia. Kiedy porywaczka wróci – bo chyba kiedyś wróci? – zwabi ją do klatki i spróbuje albo wykraść jej klucz, albo pokonać ją w walce. Nie będzie łatwo. Porywaczka jest bystra i twarda. Silna. Silniejsza niż wygląda – O1ivia zorientowała się po tym, jak sobie poradziła, niosąc ją na pokład. Musisz ją przechytrzyć. To nie będzie łatwe, ale musisz udawać, że się załamałaś, postaraj się zdobyć jej zaufanie, a potem zaatakujesz z zaskoczenia. Niech ci się nie wymknie, że jesteś w ciąży. Użyje tego przeciwko tobie i Bentzowi, więc ani słowa. Nieważne, kim jest porywaczka. Zaplanowała zemstę na Bentzu krok po kroku. Niełatwo będzie ją oszukać. Ale O1ivia da sobie radę. Nie ma innego wyjścia. Nie mogę zasnąć. Za dużo emocji, za dużo się dzieje. Teraz jeszcze mniej niż kiedykolwiek mogę sobie pozwolić na błąd. Jeden niewłaściwy ruch i wszystko pójdzie na marne; tyle planowania, tyle czekania, tyle marzeń o tym, jak

64 Wysoki, szczupły, wysportowany, ambitny, od początku przygotowywany do przejęcia ogromnej spuścizny po Cameronie. Aż nagle umarł. Wystarczyło spojrzeć nieco dalej, aby zobaczyć grobowiec rodzinny Montgomerych. Początkowo Montgomerych chowano na starym cmentarzu niedaleko majątku Oak Hill. I tak przez kilka pokoleń. Później wybrali na miejsce swojego spoczynku cmentarz w mieście. Pochowano tutaj Benedicta, a później jego żonę. Spoczywał tu też Charles i mały Parker, który zmarł, nie dożywszy roku. Nagła śmierć łóżeczkowa, tak przynajmniej twierdził doktor Fellers. - Amen - wyszeptał tłum na zakończenie ostatniej modlitwy. Pastor podniósł głowę i skinął na Caitlyn. Na chwiejnych nogach zrobiła krok do przodu i rzuciła na trumnę białą różę. Wciąż nie mogła do końca uwierzyć, że Josh, facet zawsze pełen energii, nie żyje. Przez ostatnie dni zajmowała się przygotowaniami do pogrzebu, rozmawiała trochę z policją, unikała dziennikarzy i starała się dowiedzieć, co się naprawdę wydarzyło tamtej nocy. Nie była w stanie spać we własnej sypialni - wspomnienie krwi rozmazanej po całym pokoju przerażało ją - więc spędziła dwie ostatnie noce na sofie, przykryta narzutą. Ale i tak nie mogła zasnąć bez środków uspokajających przepisanych przez doktora Fellersa. - Wiem, że nie znosisz pigułek - powiedziała Berneda, ściskając w ręku kolorową fiolkę - ale te ci pomogą. Byłam u lekarza i poprosiłam przy okazji o coś dla ciebie. - Nie sądzisz, że powinnaś była mnie zapytać? - odpowiedziała Caitlyn, ale i tak wzięła ciemną fiolkę. Lorazepam rzeczywiście się przydał, pomógł jej się uspokoić i przetrwać kolejne dni i noce. Wciąż jeszcze nie rozmawiała z Kelly; wciąż się rozmijały, ale Kelly obiecała zadzwonić po pogrzebie, gdy prasa zajmie się innymi sprawami, gdy plotkarze znajdą sobie inne tematy. - Wiesz, że nie mogę przyjść na pogrzeb - powiedziała. - Nie jestem aż taką hipokrytką, a poza tym mama dostałaby szału. Wściekłaby się, więc nie zamierzam prowokować. Nie teraz. Spotkamy się, gdy już zakopią Josha. Trzymaj się... Caitlyn starała się nie poddawać, ale było jej naprawdę trudno. Zaniedbała pracę, klienci słali kondolencje połączone z pytaniami o termin realizacji zleceń. Jutro, myślała, jutro zacznę odpowiadać na telefony i wrócę do normalnego życia. Jeśli policja jej pozwoli. Jeśli pozwoli jej sumienie. - Chodź - powiedział Troy i poprowadził ją do samochodu zaparkowanego w cieniu drzew. Kierowca, krępy, poważny mężczyzna zatrudniony przez dom pogrzebowy, czekał oparty o zderzak. Caitlyn zagapiła się na niego i nie zauważyła, kiedy podszedł do niej jakiś nieznajomy. - Pani Bandeaux? Proszę przyjąć wyrazy współczucia. Caitlyn spięła się w sobie, gotowa odeprzeć atak natrętnego dziennikarza. Pewnie zaraz podetkną jej pod nos mikrofon, a gorliwy fotograf zacznie pstrykać zdjęcia. - Nie teraz - powiedział Troy. - Wiem, że to trudna chwila. Przyszedłem, bo jestem znajomym Rebeki Wade. - Usłyszała męski, głęboki głos i przyjrzała się nieznajomemu. Był wysoki i poważny. Miał na sobie spodnie khaki, luźny niebieski sweter, ciemne włosy, dłuższe, niż nakazywała moda, i cień zarostu na brodzie. 65 Troy odwrócił się w stronę intruza. - Nie obchodzi mnie, kim pan jest. To bardzo prywatna uroczystość. Wybaczy pan... - Nie. Proszę poczekać. - Caitlyn spojrzała znad ciemnych okularów. - Zna pan doktor Wade? - Studiowaliśmy razem, a potem przez lata razem pracowaliśmy. Nazywam się Adam Hunt. - Wyciągnął dłoń. - Poprosiła mnie o skontaktowanie się z kilkoma swoimi pacjentami. - Rozmawiał pan z nią? - Ostatnio nie. Ale byłem trochę uziemiony. - Dopiero teraz zauważyła, że mężczyzna ma zabandażowaną kostkę. - Drobne starcie z motocyklem. Przegrałem. - Szeroki uśmiech złagodził chłód szarych oczu. - Nie powinienem był tu dzisiaj przychodzić, ale nie odpowiedziała pani na żaden mój telefon, a Rebeka prosiła mnie, żebym szczególnie z panią się skontaktował. Przepraszam... przepraszam, że panią zatrzymuję. Wiem, że to dla pani bardzo trudny okres, więc jeśli będzie pani chciała z kimś porozmawiać, to proszę do mnie zadzwonić. - Wcisnął jej wizytówkę. - Nie chcę pani zatrzymywać. Proszę jeszcze raz przyjąć moje kondolencje. Zanim zdążyła odpowiedzieć, pokuśtykał w dół zbocza, w kierunku starego jeepa. - O co tu, do diabła, chodzi? - spytał Troy, poprawiając krawat. - Nie jestem pewna. - Mówię ci, on mi się nie podoba. Pewnie ma w tym jakiś osobisty interes. - A ja ci mówię, że tobie nikt się nie podoba. - Caitlyn zobaczyła, jak oczy brata ciemnieją. - W porządku, cios poniżej pasa. Przepraszam - powiedziała. - Mam dziś ciężki dzień. - Codziennie masz ciężki dzień? - zapytał, gdy kierowca otworzył im drzwi. Kątem oka Caitlyn zauważyła Adama Hunta siadającego za kierownicą jeepa. - Kim, do diabła, jest Rebeka Wade? - Moją psychoterapeutką. - Aha. - Troy spojrzał za odjeżdżającym jeepem. - W takim razie może powinnaś z nim porozmawiać, ale najpierw go sprawdź. To może być reporter, który chce napisać artykuł. Niektórzy z nich nie są do końca uczciwi. Posuną się do wszystkiego, żeby zdobyć materiał. - Popadasz w paranoję. - Nie. Ja tylko twardo stąpam po ziemi. - Usiedli na rozgrzanych fotelach, a kierowca uruchomił silnik i włączył klimatyzację. Matka, Lucille, Amanda i Hannah wsiadły do drugiego ciemnego samochodu. Jechali do Oak Hill. - Pamiętaj, że to dziedziczne - zażartowała ponuro. - Bardzo śmieszne. Mnie to nie dotyczy. Ja jestem ten normalny, pamiętasz? Miała wątpliwości. Powoli zaczynała we wszystko wątpić. Normalny? Och, Troy! Jeśli chodziło o klan Montgomerych, to chyba nie ma w nim ani jednej normalnej osoby. Atropos obserwowała ich wszystkich. Żałobników Josha Bandeaux. Tak jakby kogoś naprawdę obchodziło, czy Bandeaux żyje, czy nie. Przyglądała się ceremonii, powadze pastora, zmęczonej i nieszczęśliwej twarzy teściowej zmarłego, skrytej za woalką. Byli też inni, nieprawowici, chciwi Biscayne’owie, którzy zamanifestowali publicznie swoją przynależność do rodziny Montgomerych. Sugar. Cricket. Dickie Ray... ich imiona mówiły za siebie. Sugar - cukier, a tak naprawdę 66 Sprawdź żona. – Coś nie tak? – Firma ubezpieczeniowa nie stawiała oporów. Według danych bankowych Yolanda jest właścicielką domu w Encino i ma na koncie osiemdziesiąt tysięcy. – Montoya był z siebie bardzo zadowolony. – Ta dziewczyna nie musi brać pożyczki na studia. – Dzięki – mruknął Bentz. – Zrób coś dla mnie. Dowiedz się czegoś o bracie. Fernando Valdez. Korzysta z samochodu, którym jeździła Jennifer. Pomieszkuje z siostrą i szwagrem, ale teraz przepadł jak kamień w wodę. – Zobaczę, co się da zrobić. – Dzięki. – Wisisz mi piwo... Nie, chwileczkę, dług rośnie. Doszło już do połowy skrzynki. – Wchodzę w to – mruknął Bentz. – O1ivia się do ciebie nie odzywała? – Nie. A co, nie przyleciała?