była właśnie obiektem kpin. Gloria prawie jej nie znała, ale słyszała, że jest wybitna.

- Samodzielne i odważne? - zapytała Gloria z powątpiewaniem. - Tkwiły w pułapce, same się w niej zamknęły. A co z synami? - Nie było synów. Same córki. Jedynaczki. Chodź, pokażę ci coś jeszcze, coś bardzo ważnego, jeśli przyjazd tutaj ma mieć jakiś sens. Przed wielu laty odkrył na strychu pudło, a w nim listy, które Lily słała do Hope. Listy pełne miłości, zaklęć, błagań o wybaczenie, rozpaczliwe i tragiczne. Hope czytała je, po czym odsyłała z powrotem matce bez odpowiedzi. Santos miał osiemnaście lat, kiedy znalazł tę bolesną, jednostronną korespondencję. Uważał się za twardziela, a płakał nad nimi jak bóbr. Nigdy nie zdradził Lily, że o nich wie. Teraz zaprowadził na strych Glorię. Wiedział, że dziewczyna boi się zetknięcia z prawdą, rozumiał ją. Wiedział też, że ona nigdy nie potraktowałaby swojej matki tak, jak Hope potraktowała Lily. - Zostawię cię tu samą. - Odchrząknął. - Gdybyś mnie potrzebowała, będę na dole. Wrócił po trzech kwadransach. Gloria siedziała na podłodze w plamach światła, jej ramionami wstrząsało łkanie. - Jak ona mogła? - wykrztusiła zdławionym głosem. - Jak mogła czytać te listy i ciągle być taka zawzięta? - Nie wiem. - Od jak dawna znasz prawdę? - Lily powiedziała mi tego dnia, kiedy zginął twój ojciec. - A ja... przez wszystkie te lata... - Glorii zatrzęsła się broda. - Matka opowiadała mi o dziadkach... o ich śmierci. Tymczasem ja cały czas... miałam babcię. - Która cię teraz potrzebuje. - Santos przykucnął obok niej, ujął jej twarz w obie dłonie. - Tęskniła za wami, zawsze tęskniła za tobą i twoją matką. O niczym innym nie myślała. Zadzwoniłem do Hope dzisiaj rano. Powiedziała, że nie zobaczy się z Lily. Błagałem ją, Glorio, naprawdę. Odstawiłem dumę na bok i błagałem. Gloria spojrzała mu badawczo w oczy. - Czy z Lily... jest bardzo źle? - Miała atak serca. Bardzo ciężki. Nie ma jeszcze dokładnych wyników badań, ale lekarz nie robił mi wielkich nadziei. Pojedziesz ze mną? Zobaczysz się z nią, ze swoją babką? Gloria położyła dłonie na jego dłoniach i przez chwilę trwała w milczeniu. - Zawieź mnie do Lily - poprosiła. ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SZÓSTY http://www.pol-rusztowania.com.pl/media/ ciszę wielkiego domu. Rose i Fiona wcześnie udały się na spoczynek, a hrabia zaszył się w gabinecie. Nawet hulaki czasami muszą popracować, pomyślała. Kiedy opuściła dom lady Welkins, sądziła, że nigdy więcej nie zobaczy tej kobiety. Margaret Thewles miała wszelkie prawo opłakiwać zmarłego męża, ale nie musiała się ośmieszać, obwołując znanego rozpustnika świętym. Niewybaczalne było także szkalowanie Alexandry dla zachowania pozorów i uniknięcia wstydu. Gdyby wdowa nie zaczęła rozpowiadać o niej niestworzonych historii, wszyscy w Londynie szybko by o niej zapomnieli. Może dlatego wywołała zamieszanie. Dzięki niemu ludzie wiedzieli, kim jest lady Welkins. Choć przyjechała do Londynu, wcale nie musiały się spotkać. Ponieważ od śmierci męża minęło dopiero sześć miesięcy, nie mogła tańczyć, więc nie miała powodu przyjmować zaproszeń na przyjęcia. To było jakieś pocieszenie. Urodziny Rose przypadały za kilka dni, zatem nie należało się raczej obawiać, że lady Welkins narobi kłopotów przed wyjazdem

- Co pan zrobił tej biednej dziewczynie? Zapalił cygaro od lampy. - Czy nie łamie pani własnych zasad, panno Gallant? Wybiega pani za samotnym dżentelmenem? - Przyprowadziłam eskortę. Obejrzał się. W drzwiach stał William Jeffries, jednocześnie rozbawiony i Sprawdź przekonaniu, że uliczne dziwki, rozmaici łazikowie i inny ludek, który wymykał się porządkowi społecznemu, ma więcej serca niż sztywniacy pokroju jego tatusia. W swoim krótkim życiu zdążył zrozumieć, że ci, którzy dostali bolesne cięgi od losu, nie potrafią chować w sercu nienawiści. Przeszedł przez jezdnię i przystanął, żeby zamienić kilka słów z Bubbą, wykidajłą w Club 69 na Bourbon Street, gdzie tańczyła jego matka. - Cześć, Santos - zawołał barczysty bramkarz.- Masz zapalić? Skończył mi się towar. Santos ze śmiechem uniósł puste dłonie. - Odpuść se. Chcesz się przejechać? Nie słyszałeś, że to zabija? Chłopak poklepał Santosa przyjaźnie po ramieniu, po czym zajął się parą turystów, którzy zatrzymali się przed klubem i wyciągali szyje, by zobaczyć coś z trwającego właśnie show. Victor ruszył przed siebie i skręcił z Bourbon Street w St. Peter’s. Tym sposobem mógł skrócić drogę i zaoszczędzić kilka minut. Obiecał matce, że w drodze do domu odbierze zamówione wcześniej sandwicze z krewetkami. Na myśl o ogromnych, piętrowych kanapkach ślinka napłynęła mu do ust, przyspieszył więc kroku, acz bez przesady. Sierpień w Nowym Orleanie nie sprzyjał pośpiechowi. Słońce co prawda już zachodziło, ale chodniki były nadal rozgrzane jak patelnia, a od betonu szły fale gorącego powietrza. Wilgotność przekraczała dziewięćdziesiąt procent i uniemożliwiała niemal oddychanie. Tydzień wcześniej na ulicy padł koń ciągnący powozik obwożący turystów - kolejna ofiara nowoorleańskich upałów. - Hej, Santos! - Zza pleców dobiegł go kobiecy głos. - Dokąd się tak spieszysz? Zatrzymał się i odwrócił z uśmiechem. - Cześć, Sugar. Idę do Central Grocery odebrać sandwicze, potem do domu. Mama czeka. - Jeszcze pół roku wcześniej Sugar tańczyła w klubie z matką Santosa. Musiała zacząć zarabiać na ulicy, kiedy odszedł jej chłopak, zostawiając ją samą z trójką dzieci.