Słowo „dzieci" podziałało na Lizzie jak cios siekierą.

innych bezsensownych i często nieistotnych powodów. Za łatwe, pomyślała Joannę, starając się zbytnio nie podniecać, ale wstukała adres ze strony. Obiecała sobie solennie, że tylko umoczy stopy w tej wodzie. „Woda" okazała się ciepła, a objawiła się w postaci skandynawskiej lekarki, sympatycznej okularnicy w średnim wieku. Marie Jenssen powiedziała Joannę, że kieruje „naborem" do Wielkiej Brytanii z ramienia międzynarodowego sztabu ludzi i zależy jej tylko na tym, aby zadośćuczynić potrzebie ich serc, a zarazem ofiarować dziecku w potrzebie nowe życie. Doktor Jenssen nie urządzała żadnych długich przesłuchań, a wypełnianie formularzy ograniczyła do niezbędnego minimum. Wystarczyło jedno spotkanie w kawiarni hotelu w okolicach Russel Square, dwustronna umowa, no i kasa - suma tak zatrważająco wielka, że Joanne wciąż się obawiała, co jej mąż na to powie. Ale w końcu znaleziono im dziecko. http://www.podloga-drewniana.biz.pl/media/ - Wie pan, oni ją adoptowali. Miała wtedy trzy miesiące i była sierotą. Z Rumunii. - Irina... - Keenan nagle zrozumiał, skąd to egzotyczne imię i czarne oczy. - Co za cudowny postępek - rzekł z podziwem. Sandra pokiwała głową. Nie udało się jej powstrzymać łez i musiała sięgnąć po chusteczkę. - Joannę długo na nią czekała - rzekła po chwili, ocierając twarz. - Strasznie chciała mieć dziecko, ale okazało się, że nie mogą. - Adopcja to poważna decyzja dla większości małżeństw. Wiem, że zwłaszcza ojcom trudno jest wychowywać dziecko innego mężczyzny.

- O Boże... - Zaraz się tym zajmę, Lizzie. Nie bój się, kochanie. Kochanie. Chciała krzyknąć, zawołać Gilly, błagać ją, by go stąd usunęła, zabrała z mieszkania dzieci, sprowadziła lekarza, INNEGO lekarza, ale wtedy Sprawdź - No i ghyr z nią! Nie podoba mi się i nigdy mi się nie podobała Nie wiadomo, ile łożniaków zdążyłaby zabić nasza najemniczka, ale nagle Lereena pisnęła, ostrze powoli zaczęło wrzynać się w jej szyję, a potem wypadło z bezwładnej ręki i na ziemię spadła głowa. Miecz opadł, potem znów wzniósł się do góry, kreśląc łuk wokół właściciela. Te złociste włosy i ironicznie zwężone oczy rozpoznałabym wśród tysiąca innych. Len!!! Ale jak?! Czasu na wyjaśnienia i szczęśliwe uściski nie było. W tym samym momencie wyciągnęłam raptownie z kieszeni paczuszkę z proszkiem z żuczkojada, na oślep rozdarłam opakowanie i rzuciłam je w powietrze. Co tu się zaczęło dziać! „Wampiry” znajdujące się najbliżej nas zapiszczały z bólu, porzuciły broń i zaczęły obracać się w kółko, rozrywając paznokciami swoje ciała. Rolar zręcznie przedostał się przez otaczający go pierścień łożniaków, poturlał po ziemi, kopnął doradcę w pachwinę i w locie złapał swój miecz, który wypadł z bezwładnej ręki. Sekundę później stał ramię w ramię z Lenem i Orsaną, którzy teraz rąbali na kawałki metamorfy, które uniknęły styczności z żuczkojadem. Tych było niedużo. Ja, która kucnęłam po środku wojennej zawieruchy, nie przestawałam bombardować najbardziej żywotnych wrogów krótkimi salwami zaklęć. Teraz wiedziałam z czym mam do czynienia, więc pachy (takie stworzenia – przyp. red) i zajączki wiały na wszystkie strony. Na świętowanie zwycięstwa nie było czasu. Ze wszystkich stron napływały nowe oddziały wroga. Pierwsze trupy zaczęły się rozkładać, rozpływając się na gołej ziemi. Pod nogami od razu zrobiło się ślisko. Tylko Lereena, nieustannie mrugając oczyma, rozglądała się wokół z wyrazem bezgranicznego zdziwienia na bladej twarzy. - Do świątyni! – pierwszy połapał się Rolar. Chwyciwszy Władczynię za rękę, tak nonszalancko pociągnął ją za sobą, że ta nieomal uderzyła w zapaskudzoną belkę. - Co... jak możesz... impertynent! – zawyła Władczyni. Na dalsze sprzeciwy Lereena nie miała czasu – Rolar nadal wlókł ją do świątyni, wyciągnąwszy przed siebie rękę z mieczem. Len i Orsana ubezpieczali go po bokach, blokując uderzenie przeciwników, albo odpychając nogami leżących, bezwiednie miotających się po placu. Zatrzymałam się i starannie plotłam zaklęcie. Ognisty półokrąg spalił dobrą jedną trzecią placu. Ogromne drzewo, które płomień walnął w korzeń, z trzaskiem upadło na najbliższy dom, miażdżąc ściany jak papier. Dogoniłam przyjaciół przy samym progu świątyni. Len i Orsana zatrzasnęli drzwi od razu za moimi plecami i założyli je belką. Nabrawszy tchu, ustawiliśmy się przyjaciel na przyjaciela. Zauważyłam, że wampiry i najemniczka nie mają zamiaru opuszczać obroni. Pod ich wzrokiem Lereena zwinęła się w kulkę, przeciwnie kręcąc głową: - Nie, nie! Nie wiedziałam! Naprawdę! Nie jestem z tym związana! Rolar co tu się dzieje?