Uniósł brwi, zdziwiony nieco jadem w jej głosie. Nie żartowała, naprawdę źle mu życzyła. Popatrzył jej w oczy.

- Nie. Nawet nie jestem mężatką. - To skąd wiesz, jak obchodzić się z dziećmi? - Wychowywałam młodszą siostrę, a w college'u podczas weekendów dorabiałam sobie jako opiekunka do dzieci. - Musiało być nudno. - Nie powiedziałabym - odrzekła, uświadamiając sobie, że minęło dużo czasu, odkąd miała takie maleństwo w ramionach. W pamięci odżyły wspomnienia z lat studiów. Dzieci obcych ludzi ratowały ją wówczas przed tęsknotą za własną rodziną. Lata spędzone w CIA oddaliły ją od tego typu zajęć, ale ten dom wyraźnie potrzebował kobiecej ręki. Tylko czy jeśli zostanie tu dłużej, zdoła wrócić do pracy agentki, kiedy wszystko się unormuje? - Panno Stuart? Ton Bryce'a świadczył, że zwracał się do niej po raz kolejny. Klara skarciła się w duchu, iż nie od razu zareagowała na nazwisko, które mu podała. - Mów mi nadal po imieniu - rzekła z uśmiechem. - To chyba będzie właściwe. Karolina jest bardzo do ciebie podobna - dodała, a jej słowa sprawiły mu przyjemność. - Tak myślisz? - pogłaskał dziecko po główce. - Uhm. Spotkali się wzrokiem. Bryce nagle wyobraził ją sobie nagą. Zaczaj zastanawiać się, jak czuła się w jego ramionach i pomyślał, że trudno będzie mieć ją ciągle obok siebie. Miał chęć zadzwonić do agencji, by poprosić o przysłanie kogoś innego. Jednakże potrzebował pomocy od zaraz. Uznał więc, że jakoś będzie sobie musiał z tym poradzić. Nie będzie przecież uwodził niani własnego dziecka, kimkolwiek by była. Choć, trzymając jego córeczkę w ramionach, wyglądała bardzo pociągająco. - Chcesz, byśmy tak stali w kuchni, czy pokażesz mi dom i powiesz, co mam robić? - spytała i pocałowała Karolinę w czubek głowy, jakby znała ją od zawsze. Bryce nie mógł od niej oderwać wzroku. Nie zmieniła się. Wciąż była piękna. Chyba trochę szczuplejsza niż pięć lat wcześniej, lecz nadal bardzo kobieca. Znów przemknęła mu myśl o dotknięciu nagiej skóry. Zrozumiał, że może mieć z tym stałe problemy, jeśli dziewczyna zostanie. - Tu mamy kuchnię - zaczaj. - Za nią jest garaż, pralnia i tylne wyjście ze schodami dla służby. Służba. Oto czym jestem, pomyślała Klara. Nawet jeśli patrzy na mnie, jakbyśmy kochali się przed chwilą, a nie przed laty, to nie ma znaczenia. Powinnam o tym cały czas pamiętać, postanowiła. Tak będzie najlepiej, skoro i tak mam wkrótce opuścić ten dom. W końcu nie upłynie dużo czasu, nim złapią Marka, a wtedy będę musiała odejść. Rozejrzała się dokoła, by odpędzić niemiłe myśli. Kuchnia była duża, utrzymana w biało - zielonych i brzoskwiniowych barwach. Wyglądała jak przeniesiona z luksusowego magazynu poświęconego urządzaniu wnętrz. - Gotujesz? - spytał Bryce. - Oczywiście. Czemu pytasz? http://www.otolaryngolodzy.pl wściekły byk, połączył dłonie zaręczonych i czym prędzej wyprowadził ciotkę na korytarz. - Nie dopuszczę do tego małżeństwa! - wrzasnęła Fiona, czerwona na twarzy. Hrabia zamknął drzwi niewielkiego pokoju, przylegającego do salonu. - Dopuścisz. - Nie ujdzie ci to na sucho! Ludzie znają prawdę o tobie i mojej córce. - Wygląda na to, że kilka osób zostało wprowadzonych w błąd - powiedział spokojnie. - Razem z lady Welkins zadbamy o... zniszczenie twojej kochanicy, jeśli nie wrócisz tam natychmiast i nie powiesz wszystkim, że żartowałeś i że to ty poślubisz Rose. Kilcairn podszedł wolno do ciotki. - Robert żeni się z Rose, bo oboje tego pragną. - Wcale cię nie obchodzi, czego oni chcą, Lucienie. - Owszem. A jeśli spróbujesz im przeszkodzić, bardzo mnie rozgniewasz. Kobieta cofnęła się o krok.

Najwyraźniej doprowadzenie panny Beckett do omdlenia tylko zaostrzyło mu apetyt. - Chętnie z tobą zatańczę, kuzynie - powiedziała, zanim jej pracodawca zdążył otworzyć usta. - Nie wiedziałam, że chcesz utrzymywać ze mną kontakty. Virgil zaśmiał się i zerknął za siebie, by się upewnić, że nadal ma wierną publiczność. - W tym wypadku nie chodzi mi o kontakty towarzyskie. Po prostu co miesiąc staram się spełnić kilka dobrych uczynków i właśnie jednego mi brakuje. Sprawdź - Tak. - To nie pani sprawa. Po prostu nie lubię. Alexandrze dreszcz przebiegł po plecach na dźwięk aksamitnego głosu. Lecz w pojedynku na słowa hrabia jej nie pobije. Już ona do tego nie dopuści. - Ryszard Trzeci z pana, prawda? Kilcairn uśmiechnął się w taki sposób, że zaparło jej dech w piersiach. - „Gdy więc nie mogę jak tkliwy kochanek W tych dniach uciechy godzin moich spędzać, Postanowiłem na łotra się zmienić, Dni tych rozkosze nienawiścią zatruć.”1 Potrząsnęła głową zaskoczona. - Nie, raczej zły król, który zamyka młode, bezbronne bratanice w wieży, a potem skazuje je na śmierć. - Okrutnik. - Na pewno pan wie, jak pana widzą.