- Świetnie. Emma będzie doskonałą dyrektorką. A Akademia zachowa renomę.

- Myślę, że kogoś znajdę... - zaczęła Kat. W tej chwili Bryce wyjął słuchawkę z ręki Klary. - Nie - rzucił do mikrofonu. - To prywatna rozmowa! - Klara spróbowała odzyskać telefon. - Wszystko słyszałem. Przez chwilę zamierzała go obezwładnić i przechwycić słuchawkę, lecz to by ją tylko zdekonspirowało. - Ona nigdzie nie wyjedzie, więc każdy, z kim na ten temat rozmawiała, niech o tym zapomni - rzucił mężczyzna do telefonu. - Tu Katerine Davenport. Klara prosiła, bym znalazła kogoś na jej miejsce. - Nikogo innego nie potrzebuję. Podpisałem przecież umowę. - Podpisał pan umowę z moją agencją, a nie z określoną pracownicą - zareplikowała ostro Kat. - Ona nie wyjedzie - powiedział Bryce, który poczuł się zapędzony w ślepy zaułek, więc szybkim ruchem odłożył słuchawkę. - Jak śmiałeś! - zawołała Klara. - To był prywatny telefon. Nie powinien cię interesować! - Owszem, jeśli dotyczył mojej córki. - Przestań kłamać! To nie miało nic wspólnego z twoją córką! - krzyknęła, dotykając palcem jego piersi. - Zakłóciłeś moją prywatność. Myślałam, że przynajmniej w tym zakresie mogę ci ufać. - Ufać? Przecież ty masz więcej sekretów niż rząd USA. - Wyjadę stąd, czy tego chcesz, czy nie! Nim zdążyła się poruszyć, Bryce chwycił ją, przyciągnął do siebie i zbliżył usta do jej warg. - Akurat! - mruknął. ROZDZIAŁ CZWARTY http://www.mojabudowa.info.pl stado białych ptaków. Kilcairn potrząsnął głową, spokojnie wstawiając nowe okno do piwnicy. - Nie. Jeszcze jedno słowo na ten temat, a będzie pan szukał innej pracy. Prawnik rzucił się do zbierania dokumentów. - Ale to nie ma sensu! - Panie Mullins, nie będę się powtarzał. - Tak, milordzie. Oczywiście... Co pan robi? Ma pan dość pieniędzy, żeby wynająć tuzin robotników. - Ja je zniszczyłem i ja naprawię. - Zmierzył wzrokiem doradcę i wrócił do pracy. Nie chciał tłumaczyć, że oszalałby bez zajęcia, a poza tym reperując piwniczne okno, czuł, że jest bliżej Alexandry. Minęło pięć dni od jego wizyty w Akademii Panny Grenville. Gdyby wyjechała natychmiast po przeczytaniu jego listu, dotarłaby do Londynu wczoraj. Oczywiście mogła

— Przede wszystkim powinnam zaznaczyć, że w ogólności nie byłam źle traktowana przez pana i panią Rucastle. Uczciwość wymaga, abym to powiedziała. Nie mogę ich jednak zrozumieć i dlatego jestem niespokojna. — Czego pani nie może zrozumieć? — Motywów ich zachowania. Ale opowiem dokładnie, co się tam działo. Kiedy przyjechałam, pan Rucastle spotkał mnie na stacji i przywiózł swym dogcartem do Copper Beeches. Dwór jest, tak jak mówił, pięknie położony, ale dom nieładny. Jest to wielki, czworokątny masyw, biało otynkowany, ale brudny, zabłocony i cały w plamach od wilgoci. Otaczające go grunta są z trzech stron zalesione, a z czwartej ciągnie się pole opadające pochyłością w dół ku głównemu traktowi, wiodącemu do Southampton. Droga ta wije się w odległości stu jardów od frontowej bramy. Kawał pola przed domem należy do dworu, ale lasy wokoło są częścią rezerwatu lorda Southertona, Kępie czerwonych buków, znajdujących się na wprost wejścia do hallu, dwór zawdzięcza swą nazwę. Mój pracodawca, który mnie przywiózł, był równie uprzejmy jak poprzednio, a wieczorem tego samego dnia zostałam przedstawiona jego żonie i dziecku. Otóż nic się nie potwierdziło, panie Holmes, z przypuszczenia, której nam się wydawało prawdopodobne w pańskim mieszkaniu przy Baker Street. Pani Rucastle nie jest wariatką. To milcząca kobieta o bladej twarzy, znacznie młodsza od męża, mającą według mnie niewiele ponad trzydziestkę, podczas gdy on niewątpliwie ma około 45 lat. Z ich rozmów zmiarkowałam, że są po ślubie od lat siedmiu, on natomiast był wdowcem, a jego jedynym dzieckiem z pierwszego małżeństwa jest córka, która wyjechała do Filadelfii. Pan Rucastle powiedział mi w zaufaniu, że przyczyną wyjazdu córki była nieuzasadniona niechęć do macochy. Ponieważ córka nie mogła mieć mniej niż dwadzieścia lat, łatwo mi było sobie wyobrazić, że jej położenie przy boku młodej żony ojca nie było miłe. Pani Rucastle wydała mi się równie bezbarwna umysłowo, co fizycznie. Nie wywarła na mnie ani dodatniego, ani ujemnego wrażenia. Była osobą zupełnie bez znaczenia. Widać było natomiast wyraźnie, że jest gorąco przywiązana do swego męża i małego syna. Jej jasnoszare oczy ustawicznie błądziły od jednego do drugiego, usiłując odgadnąć ich najmniejsze życzenie i uprzedzić, jeśli to możliwe. Pan Sprawdź - Może spójrzmy jeszcze raz na te krzyżyki? Santos obszedł biurko, wyjął z szuflady sześć pudełek na biżuterię. W każdym znajdował się tandetny krzyżyk, z gatunku tych, jakie można było kupić w Dzielnicy. Santos wyjął jeden z nich. - Ten kupiłem od sprzedawcy Biblii na rogu Royal i St. Peter. - Pokazał następny. - A ten w sklepiku z pamiątkami, ten znowu na Bourbon... - Przesunął ostatni między palcami i włożył z powrotem do pudełka. - Żadnych świadków, żadnych śladów. Nic. - A co z tym dzieciakiem z St. Charles? - zapytał Jackson, raz jeszcze sięgając po zdjęcia. - Jakoś nie wierzę w jego alibi. Coś mi tu śmierdzi. Chłopak miał okazję. Chodzi do dziewczyn, często kręci się po Dzielnicy. - Nie - skrzywił się Santos. - Pamiętasz, jak wymiękł w czasie przesłuchania? To nie on. Był tak przerażony, że przyznałby się natychmiast, gdyby tylko miał coś na sumieniu. - Nie wiem. Ciągle uważam, że powi... - urwał w pół słowa. - Oho, nie oglądaj się, partnerze. Nadciągają kłopoty. Twoje kłopoty. Wbrew ostrzeżeniu Santos odwrócił się gwałtownie i ujrzał zbliżającą się ku nim Glorię. Na jej twarzy malowała się taka zaciętość, jakby przyszła żądać głowy - nie miał najmniejszych wątpliwości czyjej. Uśmiechnął się rozbawiony, ona zaś zatrzymała się przy jego biurku z wściekłym błyskiem w oku. - Jak śmiałeś? - zaczęła bez wstępów. - Jak śmiałeś przesłuchiwać moich pracowników w ten sposób? - Dzień dobry, pani St. Germaine. - Santos nie przestawał się uśmiechać. - Czemu zawdzięczamy przyjemność goszczenia pani? - Przestań się wygłupiać. - Oparła dłonie na biurku i nachyliła się ku niemu. - Zabroniłam ci rozmawiać z ludźmi z hotelu bez mojego pozwolenia. Dlaczego nie zastosowałeś się do moich instrukcji? - Pani mi zabroniła? Ja miałem się stosować do pani instrukcji? - Odsunę się trochę - mruknął Jackson. - Nie chciałbym oberwać.