– Silny autorytet. Danny nie potrafi sprzeciwić się własnemu ojcu, a co dopiero

- Dlaczego zajmuje się tą sprawą? Nie wygląda na kawalerzystę. - Poprosił o przydział. Jesteś jednym z nas. Musimy rozwikłać tę sprawę ze względu na bezpieczeństwo nas wszystkich. Quincy znów na nią spojrzał. Teraz zaczynała rozumieć jego reputację. Bezpośrednie, przeszywające, twarde spojrzenie. Nie wytrzymała i odwróciła wzrok. - Montgomery... On pracował przy sprawie Sancheza. Na początku. - Nie musiała dalej wyjaśniać. Każdy wiedział, że piętnaście lat temu pierwszy agent sknocił sprawę Sancheza. Upierał się, żeby szukać jednego charyzmatycznego psychopaty w rodzaju Teda Bundy'ego, chociaż policja miała już dowody potwierdzające fakt, że w sprawę wplątani byli co najmniej dwaj zabójcy. Ponadto z powodu śladów cementu policja w Los Angeles chciała sprawdzić pracowników fizycznych, a nie miejscowe szkoły prawnicze. Ostatecznie policja się postawiła, Montgomery został odsunięty od sprawy. Na jego miejsce przybył Quincy. Reszta była już tylko historią działania policji. - To by wyjaśniało jego strój i sposób, w jaki się wyrażał przed Everettem - skomentował Quincy. Uśmiechnęła się lekko do niego. - Nie było sensu ubiegać się o szybki awans, skoro jego kariera wykole¬ http://www.medycynaestetyczna.edu.pl/media/ świadków i zabezpieczyć ślady zbrodni. W najbliższych dniach mieszkańcy Bakersville zaczną domagać się odpowiedzi. Będą czekać na rekonstrukcję tragicznych wydarzeń. Co się naprawdę stało? Kto i czego zaniedbał? Kto jest winny? Rainie już wiedziała, że na te pytania nie będzie prostych odpowiedzi. Zbyt wiele osób dostało się do gmachu szkoły przed przybyciem władz. Nauczyciele, rodzice, sanitariusze i uczniowie wspólnie zadeptywali ślady. A teraz dołączyli do nich niedoświadczeni funkcjonariusze policji. Rainie znalazła się w tarapatach, zanim w ogóle cokolwiek zrobiła, ale nie miała innego wyjścia. Musiała brnąć dalej. Za plecami słyszała ciężki oddech Cunninghama, a z korytarza odległego o jakieś pięćdziesiąt metrów dobiegały ją przekleństwa Walta. – Cholera jasna, Bradley – przemawiał sanitariusz. – Tylko mi tu nie odleć. Do diabła, człowieku, jesteśmy w piątek umówieni na pokera. Lorraine i Chuck cicho podeszli i jednym rzutem oka ocenili sytuację. Woźny Bradley

głosu. - Rusz się! Uciekaj! Ale ostrzeżenie to nie wydostało się z jej ust. Gardło ją paliło, samochód wirował. Boże! Nigdy nie czuła takiego bólu! Pomóż mi... Pomóż mi! Rękami chwyciła się za brzuch. Przepraszam... Przepraszam. Przepraszam! Phil de Beers podniósł drżącą rękę. Usiłował odbezpieczyć broń. Ale nie mógł. Ręka mu opadła... Sprawdź Mandy i Bethie. Nie rozmawiali. Nic nie robili. Siedzieli, dopóki słońce nie zeszło nisko nad horyzont. W drodze powrotnej do samochodu Quincy trzymał ją za rękę. Zabawne, miała trzydzieści dwa lata, a nigdy dotąd z nikim nie chodziła za rękę. Potem on otworzył jej drzwi, ale zanim zdążył wsiąść, ona poczuła dziwny ból w piersi. Znów chciała go dotykać. Znów chciała go mieć w sobie, oplatać go nogami i przytulać. Ale kiedy dojechali do domu, po prostu położyła zmęczonego Quincy'ego do łóżka. Długo nie mogła zasnąć. Głaskała zmarszczki na jego twarzy, te, które nie znikały nawet wtedy, kiedy spał. Dotykała jego siwych włosów i blizn na piersi. W końcu zrozumiała. Wszystko. Cały ogrom. Dlaczego ludzie się szukali i zakładali rodziny. Dlaczego słoniątko brnęło z uporem przez pustynię. Dlaczego ludzie kłócili się i śmiali, wściekali się i kochali. Dlaczego mimo wszystko pozostawali razem.