- Nieźle - mruknęła Shey.

Chociaż tamten koszmar niemal wyczerpał jej siły. To jednak zapowiadało się jeszcze gorzej. John znowu zachrapał, tym razem głośniej, a potem cichutko jęknął. Flic wstrzymała oddech. Nagle na toaletce przy oknie zauważyła fotografię. Było to jedno z ustawionych razem trzech zdjęć w wąskich drewnianych ramkach. Pierwsze przedstawiało żonę Johna, zmarłą wiele lat temu, drugie chłopca - syna. Flic wiedziała, że ten syn mieszka teraz na Florydzie z żoną i dziećmi. Na trzeciej fotografii zobaczyła Gabriela i Richarda Waltersów. Zrobiono ją, kiedy Richard był mniej więcej w wieku Flic. Gabriel uśmiechał się do obiektywu, a jej ojciec miał poważną minę. Wyglądał zupełnie jak Imogen, zwłaszcza teraz, kiedy obcięła i ufarbowała włosy. Flic oblizała suche wargi. Nigdy nie zdawała sobie sprawy, że stary John czuł się tak blisko związany z jej dziadkiem i ojcem. Trzymał ich zdjęcie w sypialni razem z fotografiami swojej rodziny. Potem jej wzrok padł na poduszkę, która leżała na podłodze przy łóżku, jakby spadła albo została zrzucona. Aż się prosiła, by jej użyć. http://www.logopedawarszawa.org.pl/media/ - Nie dłużej niż wtedy, kiedy się na to zgodziłaś. Wtedy jednak Jodie nie wiedziała, że jest tak bliska zakochania się w Lorenzu, a każdy spędzony razem dzień zwielokrotnia to niebezpieczeństwo. Ale tego nie mogła mu powiedzieć. - Co chcesz zrobić z Castillo? - zapytała, świadoma, że nie ma możliwości zmienić tamtej decyzji. - Jestem w trakcie rozmów na temat renowacji malowideł, a poza tym zamierzam rozpocząć prace zmierzające do przekształcenia Castillo w centrum rehabilitacji i sztuki. Rozmawiałem już z przedstawicielami kilku florenckich cechów, ale to cię chyba nie interesuje - odparł krótko. Jodie pochyliła głowę, żeby nie pokazać, jak bardzo zraniła ją ta uwaga. Oczywiście Lorenzo nie uwzględniał jej w swoich planach. Dlaczego miałoby być inaczej? Lorenzo nie bardzo rozumiał sam siebie. Wyczuwał w Jodie pokrewną duszę, ale ze wszystkich sił starał się to ignorować. Wmawiał sobie, że jest jak najdalszy od zakochania się w niej i próbował zamknąć się na swoje myśli i uczucia, bo mówiły o tym, od czego tak bardzo starał się uciec. Dlaczego więc nie chciał wykorzystać zaproponowanego przez nią rozwiązania i rozstać się z nią od razu? Sam nie wiedział, czego właściwie chce. ROZDZIAŁ TRZYNASTY Lot z Florencji firmowym odrzutowcem, a następnie przelot helikopterem z Heathrow do hotelu przebiegi tak szybko i luksusowo, że Jodie czuła się, jakby uczestniczyła w widowisku telewizyjnym, a nie w prawdziwym życiu. Przepiękny, siedemnastowieczny budynek hotelu Cotswold był kiedyś prywatną rezydencją. Obecni właściciele kupili go i wyremontowali z przeznaczeniem na ekskluzywny klub. Doskonała restauracja cieszyła się zasłużoną sławą i była dostępna tylko dla stosunkowo wąskiego grona wybranej klienteli. Centrum odnowy biologicznej było ulubionym miejscem spotkań śmietanki towarzyskiej, a koteria najbogatszych klientów miała tu podobno prywatny klub hazardu, gdzie tracono i zyskiwano fortuny. W pewnych kręgach pobyt w Cotswold uznawano za szczyt towarzyskiego szyku. Poczynając od zastawionego antykami holu, atmosferą przypominającego wiejski dom, po apartament udekorowany tymi samymi kwiatami, które mieli na ślubie i najnowsze włoskie magazyny biznesowe, wszystko tchnęło luksusem i troską o szczegóły. To naprawdę zupełnie inny świat, pomyślała Jodie, kiedy ich osobisty kamerdyner zapewnił ją, że jej ubrania zostaną rozpakowane i uprasowane w ciągu godziny. - Zamówiłem samochód, może przejedziemy się po okolicy? - zaproponował Lorenzo.

- Do Florencji? - Mam tam coś do załatwienia, a ty potrzebujesz sukni ślubnej. - Sukni ślubnej? Lorenzo uniósł ciemne brwi. - Przypuszczam, że uciekając, nie zabrałaś jej ze sobą? Jodie odwróciła wzrok. - Nie, nie zabrałam - odpowiedziała spokojnie. Jej suknia ślubna wciąż wisiała w sklepie. Zapłacona, ale nieodebrana. Sprawdź innym to jej prawdziwa pasja. - Chcesz zapewnić ludziom nie tylko pokarm dla ciała, ale i strawę duchową? Shey przestała się uśmiechać. - Ja niewiele mogę zdziałać. Kto by mnie posłuchał? Ale Parker i ty, to co innego. Jesteście na świeczniku, nosicie książęce tytuły. Wasz głos jest wszędzie słyszalny. - Sama przynależność do królewskiego rodu nic nie znaczy - powiedział łagodnie Tanner. - Jednak wasz głos liczy się bardziej niż głos takiego szarego, normalnego człowieka jak ja. - Na pewno nie wiem o tobie jeszcze zbyt wiele, ale jedno jest pewne: ty wcale nie jesteś normalna.