głos się łamał, ale dzielnie ciągnęła dalej: - Próbowałam z nim

W przypływie paniki mocniej ścisnęła pasek torby. Santos nie rozumiał, że właśnie ona jest w stanie wypełnić pustkę po Lily. Nie pojmował, że mogą stworzyć rodzinę, w której znajdzie oparcie podobne temu, jakie miał w Lily. Nie rozumiał, że tego właśnie mu trzeba. Że potrzebuje jej - Liz. Minęła przepierzenia i wreszcie go zobaczyła. Siedział za biurkiem i rozmawiał przez telefon. Obok z ponurym wyrazem twarzy stał Jackson. Zatrzymała się, zachłanna, zaborcza i niepewna. Już sam widok Santosa poruszał ją do głębi. Tak bardzo go kochała. Gdyby go straciła, co by się z nią stało? Pierwszy dostrzegł ją Jackson. Uśmiechnął się na powitanie i kiwnął głową do Santosa. Santos podniósł wzrok. Przez mgnienie oka wyglądał jak człowiek, który wpadł w potrzask. Jak zwierzę z nagła oślepione reflektorami nadjeżdżającego auta. Serce podeszło jej do gardła, ale przemogła narastającą obawę. Wszystko będzie dobrze, musi być dobrze. - Cześć - z pogodnym, choć wymuszonym uśmiechem podeszła do biurka i pokazała koszyk. - Pomyślałam, chłopcy, że jesteście głodni. Santos wstał na powitanie, jednak nie pocałował jej. Unikał także jej wzroku, jakby czuł się winny. - Bardzo miło z twojej strony, Liz. Dzięki. Z bijącym sercem postawiła koszyk na skraju biurka. Dlaczego na nią nie patrzy? Odwróciła się zdesperowana do Jacksona. - Wiem, jak to jest, kiedy prowadzi się taką sprawę. - I kiedy pracuje się z maniakiem - dodał ze śmiechem Jackson. - Nie da odetchnąć. Ten świr ciągle myśli, że ma dwadzieścia lat i pociągnie na samej kawie. - Rzeczywiście jesteśmy mocno zajęci - mruknął Santos, ignorując dowcipy przyjaciela. - Szkoda, że nie za dzwoniłaś, Liz. To nie jest... najlepsza pora. Stało się. Ciężkie, bolesne słowa zostały wypowiedziane i nikt nie miał wątpliwości, co naprawdę znaczą. Jackson spojrzał zdziwiony na Santosa, po czym odchrząknął. - Muszę zadzwonić. Dzięki za żarcie, Liz. Pogadamy później. Na pewno. Jeżeli go jeszcze zobaczy. Bąknęła Jacksonowi coś na do widzenia i odwróciła się do Santosa. - Co się dzieje? Westchnął. Wciąż unikał jej wzroku. - Chciałem do ciebie zadzwonić. Musimy porozmawiać, ale... nie teraz i nie tutaj. http://www.landb.pl/media/ - To proste. - Uniósł dłonie. - Ponieważ St. Charles to prawdziwa perła. Doskonale pasuje do innych moich hoteli. Poza tym wierzę, że ta dzielnica Nowego Orleanu będzie się zmieniać, odżyje. Myślę też, że międzynarodowa klientela będzie wolała piękny stary hotel niż standardowy Holiday Inn czy Sheratona. - Splótł razem palce obu dłoni. - Moim zdaniem St. Charles potrzebuje tylko umiejętnej reklamy, i w Stanach, i za granicą. Mam dobre kontakty z europejskimi biurami podróży. Nie minie pół roku, a będziemy mieli dziewięćdziesięcioprocentową frekwencję. Gloria z trudem ukrywała podniecenie. Odkąd umarł jej ojciec, St. Charles nie miał takich obrotów, chyba że w okresie karnawału. - To bardzo śmiałe założenia, Jonathanie. Spojrzał na nią z pewną miną. - Nie takie rzeczy mam już za sobą. Nie przechwalał się. Zanim zdecydowała się na rozmowę, zebrała dokładne informacje. Jonathan Michaels cieszył się kryształową opinią w branży. Rzetelny, z mocnym kapitałem, miał za sobą wiele sukcesów, uważany był i za uczciwego, i zdecydowanego. Rok wcześniej magazyn „Hotel” uznał go Hotelarzem Roku. Wstał i podszedł do panoramicznego okna, od którego przed chwilą odeszła Gloria. Spojrzał w dół. - Zamierzam kupić w okolicy jeszcze kilka nieruchomości. Gloria uniosła brwi. - Chcesz inwestować w tę martwą dzielnicę? - Mam kapitał. I kocham to miasto. Wierzę w nie. - Założył ręce na piersiach. - Może nie wiesz, ale jestem rodowitym nowoorleańczykiem. Skinęła głową. - Twój ojciec swego czasu pracował w St. Charles. - Jako portier - Jonathan roześmiał się. - Pamiętam, jak odwiedzaliśmy go tutaj z moją matką. Wchodziłem do hotelu z nabożną czcią.

- No tak, ale... - Umowa stoi. Ja i Erika jadamy na ogół w piątek wieczorem w „Royal Diner". Dołącz do nas. Słysząc to, Alli utkwiła wzrok w podłodze. Zacisnęła usta. - Jak określisz ten obiad w kategorii pracodawca-pracownik? - zapytała. Mark uśmiechnął się kącikiem ust. Sprawdź Connor skrzyŜował na piersi ramiona i uniósł wzrok ku niebu. - Malcolm? Ten prostak? - Popatrzył na Toma. - Przepraszam, zapomniałem, Ŝe to twój daleki krewny. Tom potrząsnął głową. - Z czego wnoszę - rzekł - Ŝe Devlinowie woleliby o tym zapomnieć. Connor uśmiechnął się, spoglądając z ironią na Marka. - Na twoim miejscu - zaczął - nie mówiłbym Gavinowi o tym, Ŝe Malcolm uderza do Valerie Raines. Narazi się waszemu szeryfowi. - MoŜe i masz rację. - Mark spojrzał na zegarek. Dochodziła dziewiąta, Alli nie poszła chyba jeszcze spać, pomyślał i popatrzył w stronę Connora i Toma. - Partyjka pokera? - zapytał. Przyjęli zaproszenie, a Mark uśmiechnął się. Świetnie, pomyślał. Partyjka pokera go uratuje...