Minęli rzekę, która o tej porze roku przypominała raczej strumyk, i przemknęli obok cmentarza na wschód od

Przysunął się, popatrzył jej prosto w oczy i ujął w dłonie jej twarz. - Wiem, co się stało - powiedział cicho. Och, Nevada, nie. Nie wiesz tego. Nie mógłbyś. Wzruszenie dławiło jej gardło. Wybuchnęła śmiechem, w którym nie było ani trochę radości i który odbijał się pustym echem od ścian. - Nie. Nie sądzę, żebyś to wiedział. Popatrzyli sobie w oczy i Shelby natychmiast zrozumiała, że on zna jej największą tajemnicę. - McCallum zgwałcił cię, Shelby. I to dlatego wyjechałaś. O Boże. Czuła bolesny ucisk w sercu. Bała się, że znowu zacznie płakać. - Nie rozumiem tylko jednego - szepnął łagodnie Nevada, zmuszając Shelby, żeby na niego spojrzała. - Byłaś w ciąży i dopóki sędzia nie stwierdził, że nie powiedziałaś mi o wszystkim, nie znałem całej prawdy, ale jak mogłem nie wpaść na to, że McCallum może być ojcem Elizabeth? - Nie jest. - Shelby uderzyła kołdrę pięścią. - Los nie mógłby być aż tak okrutny. - W jej oczach pojawiły się łzy. - Chodzi mi o to... o to, że... no, że to po prostu nie może tak być. - To nie ma znaczenia, Shelby. - Ależ naturalnie, że ma. - Nie chciała i nie mogła uwierzyć w to, że jej dziecko, jej najdroższe dziecko zostało poczęte w przerażeniu i wściekłości, na skutek poniżającego ataku. Poczuła falę mdłości, na jej twarzy pojawił się pot i znowu zaczęła gwałtownie dygotać. - Chodź tutaj. - Nevada przytulił ją i pocałował we włosy. - Nie wiesz, czy ojcem twojej córki jestem ja, czy on, i to cię rozdziera. http://www.korekcja-wzroku.net.pl Zacisnał zeby i, starajac sie zapanowac nad ogarniajacym go po¿adaniem, wyszedł z pokoju. Mysli, które przyszły mu nagle do głowy, wcale mu sie podobały. Widziec ja le¿aca w łó¿ku, czuc ciepło jej ciała przez cienka pid¿ame i zapach jej perfum, wiedziec, ¿e potrzebuje jego pomocy... Wszystko to sprawiało, ¿e miał ochote ja przytulic, pocieszyc, całowac, piescic... - Ty ¿ałosny draniu - mruknał pod nosem, schodzac na dół. Ta kobieta tak bardzo ró¿niła sie od Marli, która znał przed laty, a jednak tak go do niej ciagneło. Pragnał jej, chciał sie z nia kochac, mo¿e jeszcze bardziej ni¿ pietnascie lat temu. Była inna, czuł to. Dojrzała. Swiadoma siebie. Samodzielna. Seksowna w naturalny, bezpretensjonalny sposób.

Pognał tam szybko, strach dodawał mu sił. W zagajniku żywodębów wypatrzył sylwetkę Rossa McCalluma. Ross miotał się z jakąś kobietą, którą niósł na plecach. Shelby. Och, kochanie, obyś żyła. Nie możesz umrzeć, myślał zdesperowany. Kocham cię, Shelby, i nie mogę, nie chcę cię stracić. Shelby otworzyła oczy i natychmiast zrobiło jej się niedobrze. Jakiś mężczyzna niósł ją i próbował sforsować Sprawdź zamknięty na klucz. Musiało tu coś być: kawałek kartki, papier firmowy, wizytówki... Rozejrzała się jeszcze raz i wypatrzyła pęk kluczy na kryształowej salaterce obok pojemnika na cygara. Wypróbowała trzy klucze, aż w końcu natrafiła na ten właściwy. Zwalczyła wyrzuty sumienia, otworzyła pierwszą szufladę i szybko zaczęła przerzucać teczki - niektóre z nich liczyły sobie tyle lat ile ona sama. Mimo brzęku garnków usłyszała ciche nucenie Lydii: była to ta sama hiszpańska kołysanka, którą pamiętała z dzieciństwa. Kątem oka zauważyła jakiś ruch za oknem - Pablo Ramirez, ogrodnik, grabił grządki. Wciąż nie było widać sędziego. Serce Shelby biło coraz głośniej. Na czoło wystąpiły krople potu. - To musi gdzieś tutaj być - powiedziała do siebie, a potem stanęła jak wryta. Zaparło jej dech w piersiach, kiedy natknęła się na teczkę z nazwiskiem swojej matki. - Co jest, do pioruna? - wyszeptała, czując suchość w gardle. Uświadomiła sobie, że ma przed sobą kartoteki dotyczące wszystkich osób, które kiedykolwiek pracowały dla sędziego, oraz wszystkich jego krewnych i innych... COLE, ELIZABETH Jej dziecko!