własnie przez Park Golden Gate i Kylie zobaczyła przez okno

Dios! Czy oni tam na północy nie umieją gotować? - Nie. Nikt nie umie - droczyła się z nią Shelby. - W Seattle wszyscy są chudzi jak szczapy. Tylko piją kawę, kulą się przed deszczem i wspinają na góry. Coś w tym rodzaju. Lydia zachichotała. - Z tym sobie poradzimy. - Później. Teraz chcę się zobaczyć z sędzią - odparła Shelby. Nie zamierzała zmieniać planów pod wpływem życzliwości gospodyni albo jakiegoś niedorzecznego uczucia nostalgii. Miała misję do spełnienia. - Czy jest w domu? - Wyswobodziła się z objęć Lydii. - Si. Na werandzie, ale akurat ma klientów. Powiem mu, że jesteś... 8 Ale było za późno. Shelby już ruszyła w stronę przeszklonych drzwi balkonowych, które prowadziły na tyły rezydencji. - Sama to zrobię. Dziękuję, Lydio. Przeszła obok błyszczącego mahoniowego stołu - wraz z dwunastoma rzeźbionymi krzesłami stał w jadalni. Na połyskującym blacie pyszniła się wiązanka rajskich ptaków, ulubionych kwiatów jej matki. Od ponad dwudziestu lat, jakie minęły od śmierci Jasmine Cole, co tydzień pojawiała się nowa kwietna kompozycja. Przez szklane panele masywnego kredensu było widać kryształy i porcelanę, błyszczące i gotowe do użytku w razie uroczystego przyjęcia. Shelby doszła do wniosku, że w Bad Luck nic się nie zmienia. Otworzyła przeszklone drzwi i weszła na wyłożoną kaflami werandę, z której było widać basen. Zamontowane pod sufitem wentylatory leniwie mełły http://www.karczma-austeria.pl/media/ pazurki, podczas gdy jego synek jęczydusza wybuchnął płaczem i pociągał nosem. Chryste, ten dzieciak był utrapieniem. Starsi chłopcy nie byli takimi maminsynkami. Shep wyciągnął rękę i otworzył drzwi od strony pasażera. Oboje wgramolili się do środka. 140 - Macie być grzeczni - burknął, ale oni w ogóle nie zwrócili na niego uwagi i musiał im przypomnieć, żeby zapięli pasy. Dokuczali sobie nawzajem przez całą drogę do sklepu Estevanów. Shep dał Donny’emu chusteczkę, żeby mógł wytrzeć wiecznie cieknący nos, i obiecał dzieciom lody, jeżeli zostaną w kabinie na czas zakupów. Miał nadzieję zobaczyć Viancę, ale nigdzie nie było jej widać. Za kasą stał meksykański, z wyglądu może dwudziestoletni chłopak o ospowatej skórze. Spuścił wzrok na widok munduru Shepa. Shep skądś go pamiętał. Podejrzewał, że młokos pracuje nielegalnie, ale zupełnie się tym nie przejmował. Chłopak wydawał się zdenerwowany. Bez słowa wydał mu resztę z dwudziestodolarowego banknotu. - Jest Vianca? - zagadnął Shep, biorąc papierową torbę. Chłopak potrząsnął głową.

- Przyniosłam śniadanie - wyjaśniła, uśmiechając się szeroko. - Dla dwóch osób. Nevada już miał protestować. Shelby to wyczuła. - Posłuchaj, nawet nie próbuj się wymigać. Lydia wypełnia misję: pilnuje, żeby każdy w promieniu piętnastu kilometrów otrzymywał więcej niż sto procent dziennego zapotrzebowania na substancje odżywcze i wszelkiego rodzaju kalorie. - Ale... Sprawdź lampe i garderobe zalało ostre swiatło. Marla przylgneła plecami do sciany. Dopiero teraz zobaczyła, ¿e w plastykowym pokrowcu, za którym sie schowała, wisi po¿ółkła ze starosci, naszywana perłami biała suknia - prawdopodobnie suknia slubna Eugenii. Zamkneła oczy, czujac jak odkurzacz traca w stołeczek, na którym stała. Nie smiała głebiej odetchnac. Jak długo mo¿na odkurzac jedna cholerna garderobe? Nagle odgłos odkurzacza umilkł. - Co? - zawołała pokojówka. Przez szpare miedzy sukniami w pokrowcach Marla dostrzegła, ¿e pokojówka odwraca sie w strone drzwi. Była to drobna Meksykanka o imieniu Rosa, dosc małomówna z