– Panie dyrektorze, nie mamy dużo czasu.

zdawkowe rozmowy. Cały czas absorbowały go myśli o niepojętej sile, która skłania dzieci do zabijania. W wieku czterdziestu pięciu lat Pierce Quincy nadal dobrze się trzymał. Miał ciemne, siwiejące na skroniach włosy, był wysoki, szczupły i elegancko ubrany. Przeżył już swoje, wiedział, czego chce. Zawsze starał się być uprzejmy, ale nie miał ani krzty cierpliwości dla głupców. Zarabiał na życie, podróżując z miasta do miasta i polując na najgorsze potwory, jakie wydała rasa ludzka. Przenikliwe spojrzenie Quincy’ego niektórym wydawało się zniewalające, a innych całkowicie onieśmielało. Podczas podróży służbowych aktówka agenta specjalnego pękała od zdjęć z miejsc najbardziej brutalnych morderstw. Po piętnastu latach w branży mógł tasować te fotografie jak talię kart, co sprawiało, że był dumny ze swoich zwycięstw. Zasmucało go jednak, że odczuwał coraz większe zobojętnienie. Zbiegiem okoliczności Quincy akurat przebywał na Zachodnim Wybrzeżu, gdy z Quantico nadeszła wiadomość w sprawie strzelaniny w Bakersville. Teoretycznie był na urlopie i odpoczywał od badań naukowych z dziedziny kryminalistyki i zajęć na Akademii FBI w Wirginii. W zeszłym tygodniu jednak dowiedział się, że przy autostradzie międzystanowej numer 5 w Seattle znaleziono ciało uduszonej prostytutki. Miejscowa policja podejrzewała, że zbrodnia ta może mieć związek z serią morderstw popełnionych w latach osiemdziesiątych przez nigdy nieschwytanego „wampira znad Zielonej Rzeki”. Quincy badał tę sprawę przed rokiem w ramach programu zamykania dochodzeń, które utknęły w martwym http://www.juiceflow.pl na Berdyczowskiego. – Dobrze – wymamrotał dziwny człowieczek. – Doskonale... Nie to co tamten... Malinowego w ogóle nie ma... Żółtozielone podświetlenie – ajajaj... Ale nic, za to pomarańczowe jest... Głowa... Tak... Serce... A wie pan, że ma niezdrową wątrobę? – spytał nagle zupełnie normalnym głosem i Matwiej Bencjonowicz wzdrygnął się, jako że ostatnimi czasy rzeczywiście kłuło go z lekka w prawym boku, zwłaszcza po kolacji. Ściągnąwszy z nosa swoje idiotyczne okulary, szaleniec chwycił śledczego za rękę i zaterkotał: – Porozmawiać! Koniecznie! W cztery oczy! Dawno czekam, dawno! Błękitnego dużo! Znaczy, potrafi zrozumieć! Zaraz! Do mnie, do mnie! O, nareszcie! Pociągnął Berdyczowskiego za sobą, i to tak zdecydowanie, że przestraszony urzędnik ledwie mu się wydarł. – Spokojnie, panie Sergiuszu, spokojnie – przyszedł z pomocą doktor. – Teraz my z

grupką miejscowych, oskarżając o te morderstwa Danny’ego O’Grady. Wczoraj dostaliśmy biuletyn, żeby mieć oko na nieznajomych, których szczególnie interesuje strzelanina w Bakersville, więc zawiadomiliśmy barmanów. No i dzisiaj około siódmej zjawia się ten gość i znowu zaczyna swoje. Tyle że tym razem uczepił się policjantki Conner. – Wzrok oficera prześlizgnął się na Rainie. – Pani wybaczy, ale Duncan twierdził, że wie na pewno, jakoby zabiła pani swoją ma... panią Conner. – Najwyraźniej wydawało mu się, że zabrzmi to Sprawdź równoważył skład ich małego zespołu stoickim spokojem i leniwym, ujmującym uśmiechem. Rainie nigdy nie widziała go wzburzonego. Aż do dzisiaj. Prowadząc Danny’ego do wschodniego wyjścia, wpadła na Luke’a tuż za drzwiami. Pot zalewał mu twarz i ciemniał plamami na mundurze. Przez ostatnie pięćdziesiąt minut Hayes próbował powstrzymać rozhisteryzowane matki przed szturmem na budynek szkoły, notując jednocześnie nazwiska i oświadczenia świadków. Teraz wyglądał na śmiertelnie zmęczonego. – W porządku? – zapytał znużonym głosem. – Mogło być gorzej. Przeniósł wzrok na Danny’ego i jego silne ramiona padły, jakby przytłoczył je straszliwy ciężar. Rainie wiedziała, o czym Luke myśli. Sama miała ciągle ten obraz przed oczami. Pięcioletni Danny w maleńkim biurze szeryfa. Shep jest czymś zajęty, więc chłopczykiem zajmują się oni dwoje. Pobawmy się w gliniarzy i złodziei. Tra-ta-ta-ta. A może w kowbojów i Indian. Pif-paf.