W końcu chwycił jej torbę i wniósł do środka. Zamknął drzwi, a potem podążył do kuchni, gdzie nowa opiekunka właśnie myła rączki i buzię dziecka.

Kobieta poczerwieniała, wyszła zza biurka. Uśmiechnął się pod nosem. Nie pamiętał, żeby ktoś kiedykolwiek budził w nim taką antypatię jak Hope St. Germaine. Wyciągnęła do niego rękę z kopertą, na której widniało nazwisko Lily. - Weź to i zabieraj się. Nie drgnął. Spojrzał w zimne oczy Hope. Przekonana o swojej wyższości myślała, że może traktować go jak służącego. Niedoczekanie. Nie pozwoli odnosić się do siebie w poniżający, lekceważący sposób. Nie był niczyim służącym. Nawet Lily. Odebrał kopertę bez wielkiego pośpiechu, schował do kieszeni i uśmiechnął się ironicznie. - Dzięki, mała. Przykro mi, że nie dotrzymam ci towarzystwa. Faktycznie muszę znikać. Na twarzy Hope odmalowało się zdumienie, zaraz potem wściekłość. Nie czekając na jej odpowiedź, Santos wyszedł z biura odprowadzany nieprzyjaznym wzrokiem sekretarki. Zamiast jechać windą, zbiegł na dół schodami. Chciał jak najszybciej uciec z tego cuchnącego pieniędzmi piekła. Przemierzył szybko hol na parterze, pchnął drzwi i znalazł się na zalanej październikowym słońcem ulicy. Odetchnął głęboko. Dopiero teraz opadły z niego złość i niesmak po spotkaniu z Hope St. Germaine. Ta kobieta uosabiała wszystko, czego nienawidził: wzgardliwą wyniosłość i głupotę ludzi uprzywilejowanych, cholerny system, który tworzył przepaść między bogatymi i biednymi, który dopuszczał, by zabójstwo jego matki uszło bezkarnie. Ruszył w kierunku przystanku tramwajowego. Skąd Lily znała tę odpychającą kobietę? Jakie tajemnicze sprawy łączyły ją z Hope? Zmarszczył czoło. Miał wrażenie, że skądś ją zna, ale był przecież pewien, że nigdy wcześniej jej nie spotkał. Zapamiętałby ją. Taką osobę trudno zapomnieć. - Santos! Zatrzymał się na dźwięk swojego imienia, odwrócił. Przy krawężniku stał czerwony kabriolet z odsuniętym dachem, za kierownicą siedziała panna z windy. Pomachała do niego z uśmiechem. - Przejedziemy się? Zawahał się. Była dla niego za młoda i zbyt zepsuta. Ale w końcu to tylko przejażdżka. Podszedł do auta, świadomy, że szwajcar z St. Charles patrzy na niego podejrzliwie. Stojący obok boy hotelowy też miał dziwną minę. Oparł rękę o przednią szybę. - Niezła bryczka. Potrafisz to prowadzić? http://www.hale-magazynowe.info.pl/media/ - Ostatnim razem byliśmy w Naszej Przystani. Przez tydzień odbijało mi się to tłuste żarcie. - Taki duży, a taki delikatny. Jackson ze śmiechem odchylił się na krześle, ręce założył na piersi. - Delikatni żyją dłużej. Kelnerka przyjęła zamówienia i odpłynęła bezszelestnie. Santos patrzył za nią, z przyjemnością obserwując rozkołysane ruchy jej bioder, po czym wrócił do rozmowy: - Trafiłeś na coś? - Kilka dziewczyn rozpoznało ofiarę. Niejaka Kathi. Od niedawna na ulicy. Nie miała alfonsa, nie miała chłopaka, nie brała drągów. - Facet zaczyna grać mi na nerwach. - Santos zasępił się, przebiegając w myślach szczegóły sprawy. - Czegoś tu nie łapiemy, nie sądzisz? - Co by to miało być? - Jackson przechylił się do przodu, tak że nogi krzesła stuknęły o drewnianą podłogę. - Mamy cztery ofiary. Wszystkie to dziewczyny z ulicy. Wszystkie młode, brunetki, rasy białej. Wszystkie z Dzielnicy Francuskiej. Zamordowane w identyczny sposób. Przy każdej zostawiał jabłko nadgryzione z dwóch stron. I zawsze jedno nadgryzienie to ślad zębów ofiary, a drugie, najpewniej, mordercy. - No i każda z dziewczyn miała wypalony znak krzyża - dokończył Santos, pocierając nos. - Wiem, pamiętam. Ale musi być coś jeszcze. Jakiś trop, który przeoczyliśmy. Uśmiechnięta kelnerka postawiła przed nim mrożoną herbatę. Odwzajemnił uśmiech, ale myślami był całe lata świetlne od ładnej blondyneczki. Przed oczami miał jeszcze jedną zamordowaną dziewczynę. I piętnastolatka, który wraz z jej śmiercią stracił wszystko i który sam też chciał umrzeć.

O dziwo, wyrwanie Roberta z ponurego nastroju sprawiło mu radość. Na Lucyfera, jeszcze chwila, a będzie u Almacka popijał herbatkę i gawędził ze starymi piernikami. - Więc nie masz nic przeciwko temu, żebym poprosił cię o jej rękę? - Możesz ją sobie wziąć całą. - Nie zdołał powstrzymać się od uśmiechu na widok rozradowanej miny przyjaciela. - Nie cieszysz się, że jednak nie przebiłem cię rapierem? - Korciło mnie, żeby spróbować szczęścia. - Ellis energicznie potrząsnął dłonią Sprawdź śmieszne obiekcje, że to strój niestosowny dla zwykłej nauczycielki. Po prostu nie mógł oderwać od niej oczu i zapanować nad rozpaloną wyobraźnią. - Czy zamierza pan przedstawić Rose jakimś bliskim znajomym? - spytała, napotkawszy jego wzrok. - Mojemu przyjacielowi Robertowi Ellisowi, wicehrabiemu Beltonowi. Był bardzo ciekaw kuzynki Rose. Popatrzyła na niego uważnie. - Dlaczego? Z wyrazu jej twarzy zgadł, że domyśla się odpowiedzi. - A dlaczego nie? - rzucił zaczepnym tonem. - Czy pani nie chciałaby poznać jedynych krewnych earla Kilcairn Abbey? - Chyba tak - przyznała niechętnie. - Ale wydaje mi się, że unika pan rozmowy na ten temat.