- Proszę mi więc podziękować, zamiast robić wykład na temat złych nawyków.

- W piwnicy win. Oczywiście. - Odwróciła się twarzą do niego. W jej oczach oprócz gniewu malowało się zaskoczenie. - Łoże z baldachimem? To... - Ze złotego pokoju. Wiedziałem, że ci się podoba. - W porządku. - Skrzyżowała ramiona na piersi. - A czy mogę się dowiedzieć, dlaczego umieściłeś mnie w piwnicy? Wreszcie jakieś rozsądne pytanie. - Thompkinson, na górę. Vincent, wracaj do karocy i pokręć się jeszcze trochę po mieście. Wychodząc, zamknijcie drzwi. Stajenny i lokaj czym prędzej spełnili polecenie. Obaj z pewnością czuli ulgę, że uszli przed gniewem panny Gallant i jej ostrym językiem. Tymczasem Lucien przygotował się na czekającą go awanturę. - Ciekawe - stwierdziła Alexandra ironicznym tonem. - Najpierw zmusiłeś służących, żeby ci pomogli w uprowadzeniu bezbronnej kobiety, a teraz ich odsyłasz, żeby nie usłyszeli wyjaśnień. A może już je znają? - Wiedzą, że chodzi mi o twoje bezpieczeństwo. Zważywszy na twoją niezależność, najlepiej je zapewnić, trzymając cię pod kluczem. - A dlaczego tak ci na nim zależy? Chyba nie z powodu bzdur, które rozpowiada lady Welkins? W Hampshire byłabym całkowicie bezpieczna. - Rozejrzała się po ciemnej piwnicy. - Bardziej niż tutaj. Do tej pory jeszcze nikt mnie nie porwał. - Cieszę się, że jestem twoim pierwszym... porywaczem. http://www.grog.net.pl/media/ Ciszę nocy rozdarł przeraźliwy krzyk. Matka nie żyje. Ktoś ją zamordował. Santos zgiął się wpół i zwymiotował na lśniące buty policjanta o dziecięcej twarzy. ROZDZIAŁ SIÓDMY Siedział na korytarzu wydziału zabójstw i wpatrywał się tępo w wyłożoną starym linoleum podłogę. Był tak odrętwiały, że nic już nie czuł. Matka nie żyje. Została brutalnie zamordowana tydzień temu. Szesnaście pchnięć nożem, w pierś, szyję, brzuch, plecy. Otrzymała rany tak okrutne, że gazety wstrzymywały się od szczegółowych opisów. Przygryzł wargę, żeby nie jęknąć na głos. Linoleum zaczęło rozpływać mu się przed oczami. Powstrzymywał napływające do oczu łzy, chociaż przez miniony tydzień zdążył już zrozumieć, że hamowanie zewnętrznych oznak rozpaczy w niczym jej nie umniejsza. Wokół niego panowało zamieszanie. Po korytarzu kręcili się policjanci, pod drzwiami wyczekiwały rodziny ofiar i aresztantów, doprowadzano zatrzymanych, wśród tłumu krążyli adwokaci niby zwabione krwią rekiny. W uszy wciskał się jednostajny szum, nad którym czasami wznosił się czyjś krzyk lub płacz. Od strony recepcji niósł się dudniący głos sierżanta udzielającego informacji i wskazówek. Santos oczekiwał, że lada chwila usłyszy wołanie: - Hej, mały, detektyw Patterson chce się z tobą widzieć! Kilka razy był już przesłuchiwany i zdążył serdecznie znienawidzić detektywa Pattersona. Na myśl o nim zacisnął palce. Miał ochotę rąbnąć w coś pięścią, przyłożyć komuś. A najchętniej zdzieliłby Pattersona w ten jego arogancki, głupi pysk. Z „Times Picayune” i „State Item” dowiedział się szczegółów dotyczących morderstwa. Gazety rozpisywały się obszernie o śmierci Lucii Santos, relacjonowały drobiazgowo ostatnie godziny jej życia. Wieczorem, jak zwykle, pojawiła się w Klubie 69, gdzie pracowała jako tancerka. Wyszła stamtąd z jakimś przygodnym znajomym, a zabita została w domu, po odbyciu stosunku. Obok łóżka znaleziono niedojedzone jabłko. Reporterzy pisali: prostytutka. Snuli przypuszczenia, że to jej klient był zabójcą. Po przeczytaniu pierwszej notatki Santos zwymiotował. A potem się wściekł. W tonie informacji prasowych było coś obleśnego. Oto zginęła kolejna dziwka, zdawały się mówić, lecz czy to takie dziwne? Czy sama nie jest sobie winna? I czy to aż taka wielka strata? Dzwonił do gazet, rozmawiał z pismakami, którzy płodzili podobne teksty. Lucia nie była prostytutką, oburzał się. Była tancerką w nocnym klubie. Była jego matką. Kochał ją.

- Nic podobnego. Robert westchnął. - Dobrze. Powiedziała mi, że żenisz się z Rose, że przez cały czas to planowałeś i że próbujesz wystrychnąć mnie na dudka. - Hm. Już by mi się udało, gdyby cokolwiek z tego było prawdą. Dostrzegłszy cień nadziei na twarzy przyjaciela, poczuł żal, że Alexandra ma o wiele Sprawdź Dopiero kiedy ucichły wszystkie odgłosy, postawiła Szekspira na łóżku i sięgnęła po książkę. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Były to poezje Byrona. - Kuzynie Lucienie, czy Lex już wyjechała? - dogonił go głos Rose. Dalej szedł ku frontowym drzwiom. - Tak. Zanim zszedłem na dół. - Jaka szkoda. Miałam nadzieję, że zjemy razem śniadanie, a potem może przekonam ją, żeby została. Obejrzał się przez ramię. - A jak byś tego dokonała, jeśli wolno zapytać? - Powiedziałabym jej, jak bardzo mama i ja ją lubimy i jak nam było z nią wesoło. Lucien przystanął. - Wzruszyłaś mnie prawie do łez, kuzynko. Oczy Rose zalśniły.