Speszyła się, bo dopiero teraz spostrzegła, jak blisko siebie stali. Mark pochylił

- Oczywiście, że tak. - Widział pan wschód słońca? - Każdy, kto ma dzieci, oglądał niejeden wschód słońca - nie krył rozbawienia. Zaśmiała się. - To prawda. Ponownie zapanowało milczenie. Willow wiedziała, że Scott czeka, aż zapyta go o miłość, ale nie zamierzała tego robić. Żałowała, że pozwoliła, by ich rozmowa stała się tak intymna. Odwróciła wzrok. - Wejdę do środka. Chciałabym jeszcze zajrzeć do dzieci. Szli obok siebie w stronę domu, nie odzywając się ani słowem. Willow wciąż była aż nadto świadoma jego bliskości. Stali tak blisko, że ich ciała niemal się stykały. Jej serce biło mocniej niż zazwyczaj. Tak bardzo go pragnęła! Otworzył przed nią drzwi i odsunął się na bok, by ją przepuścić. Gdy go mijała, poczuła, jak przepływa między nimi energia. Istniała między nimi chemia, nie zamierzała temu zaprzeczać. Nigdy jeszcze nie czuła się taka słaba, tak całkowicie bezwolna, opętana tylko jednym pragnieniem - by ten mężczyzna http://www.fizjoterapeutka.com.pl/media/ zegarek. - Kolacja powinna być już gotowa. Lizzie, bądź tak dobra i pobiegnij do kuchni zapytać pani Caird, czy możemy już przejść do jadalni. Ale nim Lizzie zdążyła zareagować, Amy podskoczyła na równe nogi. - Ja pójdę! - zawołała. Lizzie zmarszczyła brwi i ku przerażeniu Willow podstawiła młodszej siostrze nogę. Amy potknęła się i upadła na twarz. Rozpłakała się głośno. Willow natychmiast podbiegła do dziewczynki. Pomogła jej się podnieść i otarła łzy. Po raz pierwszy Amy nie odepchnęła jej. - Jesteś potworem, Lizzie Galbraith - krzyknęła zamiast

miała podkrążone i opuchnięte od płaczu oczy. W ręku trzymała wypchany plecak. - Tak? - W jego głosie słychać było niepokój. - Chcę z panem porozmawiać - powiedziała takim głosem, jakby miała się lada moment rozpłakać. - Oczywiście. Proszę wejść do mojego gabinetu - zaprosił Sprawdź - Więc znalazła pani pracę w Yorkshire i była tam nękana przez lubieżnego ojca swojej wychowanki. Mam nadzieję, panno Stoneham, że nikt z tutejszych gości nie sprawia pani kłopotu? - zapytał unosząc brwi. Rozmowa z Orianą nadal ciążyła obojgu. Clemency spojrzała na niego i po chwili odpowiedziała: - Uczyniłam wszystko, co mogłam, by dać świadectwom mojej uczciwości. - Proszę do mnie przyjść, jeśli będzie pani miała jakiekol¬wiek problemy - odparł krótko. Nastąpiła chwila ciszy. Markiz podniósł pióro i długo obracał je między palcami. - Wydaje mi się, że nasza znajomość rozpoczęła się dość niefortunnie - odezwał się w końcu. - Chciałbym panią przeprosić za moje zachowanie i wszystkie niesłuszne podejrzenia, panno Stoneham. - Puściłam to już w niepamięć - rzekła po prostu. - Dziękuję. Po wyjściu Clemency markiz starał się wrócić do przeglądania ksiąg, lecz myślami błądził zupełnie gdzie indziej. Oriana czuła się mocno znudzona. Wizyta przebiegała nie całkiem po jej myśli, głównie dlatego, że Lysander, zamiast bawić gości, zaszył się w swoim przeklętym, odległym gabinecie. Lady Helena wyszła na spacer z psami, lady Fabian drzemała właśnie pod rozłożystym cedrem, a jej robótka ześlizgnęła się na trawę. Panowie wybrali się na ryby, Diana zaś wymknęła się gdzieś z Arabellą. Oriana nie miała zamiaru pomagać Clemency w przygotowaniach do pikniku, do towarzystwa pozostała jej więc jedynie Adela. W innej sytuacji Oriana nie zawracałaby sobie głowy taką nadętą nudziarą, lecz przyszło jej na myśl, że panna Fabian może coś wiedzieć o prawdziwej kondycji finansowej Lysandra. Po namyśle zaproponowała jej wspólny spacer. Chociaż Adeli wcale nie pochlebiło to zainteresowanie, już wkrótce obie panie włożyły kapelusze i wziąwszy parasolki, ruszyły w kierunku lasu Home Wood. Gdyby przechodziły koło warzywnika, przez zdobione kraty ogro¬dzenia ujrzały Clemency zajętą rozmową z ogrodnikiem. Dziewczyna nie miała nic na głowie i wiatr rozwiewał jej jasne włosy, co sprawiało wrażenie złotej aureoli. Może panowie zatrzymaliby się, by podziwiać wdzięczny widok, jednak żadnej z pań nie przyszło to do głowy. - Panna Stoneham powinna raczej zająć się tym, za co jej płacą - skomentowała złośliwie Adela. - Lady Helena pozwala jej za wiele - przytaknęła towarzyszka. - Wiem skądinąd, że markiz uważa ją za zbyt bezpośrednią, przynajmniej zasugerował to wczoraj w roz¬mowie ze mną.