nosi pod sercem.

¿ona, Linda, znajdowali sie na liscie. Lindquist... Joanna Lindquist, tak, ona te¿ przysłała kartke do szpitala. Joanna i Ted. Miller... Randy i Sonja. Oboje byli tu zapisani, ale pózniej imie Sonji zostało wykreslone, jakby umarła albo wyjechała... Sztywnymi palcami przewróciła kilka kartek, szukajac nazwisk zaczynajacych sie na litere D. Miała nadzieje, ¿e znajdzie tu Pam Delacroix, ale w kalendarzu nie było nikogo o tym nazwisku. - Dziwne - wyszeptała. Zamkneła kalendarz, otworzyła go i zaczeła od nowa. Powoli, kartka po kartce, przejrzała cała czesc adresowa. Mo¿e nazwisko Pam zostało omyłkowo zapisane pod inna litera? Znalazła kilka osób, które przysłały jej kwiaty i ¿yczenia: Bill i Sheryl Bancroft, Mario Dimetrius, Joanna i Ted Lindquist, i... Kylie Paris... W tym miejscu serce nagle zabiło jej mocniej. To nazwisko wydało jej sie znajome... tak, zdecydowanie... jakby... jakby Kylie Paris była jej przyjaciółka lub krewna... kims bliskim i drogim. Ale adres i numer telefonu z niczym jej 123 sie nie kojarzyły. Mysl, Marla, mysl. Dlaczego imie tej kobiety http://www.endometrium.com.pl wymysliła. Była jednak zbyt zmeczona, by teraz sie nad tym zastanawiac. Zapalniczka wyskoczyła ze szczekiem. Alex zapalił papierosa i wydmuchnał kłab dymu. Nacisnał guzik i szyba zjechała w dół, a przez otwarte okno wpłyneło do samochodu chłodne, wilgotne powietrze. Z radia dobiegała spokojna jazzowa muzyka. Alex wyjechał na opustoszałe ulice i ruszył w strone wzgórza. Oswietlone drapacze chmur jasniały na tle nieba. Marla rozpoznała w oddali piramide Transamerica i historyczna dzielnice Jackson Square. Widziała je przedtem zapewne setki razy. I jeszcze cos... jakis przebłysk... Nagle zobaczyła siebie 245

zniknał. Zła na siebie, ¿e dała sie poniesc wyobrazni, wło¿yła kaptur na głowe i ruszyła w strone tej czesci ogrodu, gdzie rosły ró¿e. Kwiaty ju¿ dawno przekwitły, z ziemi sterczały tylko krótkie, cierniste łodygi. Nagle Marla odniosła wra¿enie, ¿e ktos ja obserwuje. Sprawdź - Nińa? To ty? - zawołała Lydia gdzieś z głębi domu. - Tak, wróciłam. Córka marnotrawna. - Wiedziałam, że wrócisz. - Lydia wyłoniła się ze skrzydła, w którym mieściła się kuchnia. Uśmiechała się szeroko, a jej ciemne oczy jaśniały. 27 - Dobrze już, dobrze, wygrałaś. Przyznaję. - Shelby pokręciła głową. - Nie powinnam była się z tobą spierać. - To prawda. No, a teraz wchodź. Sędzia wróci za jakąś godzinę, to zjecie kolację. - Wspaniale - Shelby nie umiała ukryć sarkazmu. - Ależ tak. Fabuloso! No, idź! Odśwież się. Ja mam tu robotę. - Lydia mrugnęła do niej, lekko popchnęła ją w stronę tylnych schodów i klepnęła po pośladku. Wchodząc na drugie piętro, Shelby przypominała sobie noce, kiedy zostawiała przeszklone drzwi otwarte i czekała na łóżku, nasłuchując kroków na tych zniszczonych schodach, z nadzieją, że Nevada wkradnie się do domu i przemknie właśnie tym korytarzem, gdzie ze złoconych ram spoglądały całe pokolenia Cole’ów, a stoły zdobiły