uwagę, a fakt, Ŝe zwrócił, przepełnił ją radością.

że jego mama jest straszną snobką i nigdy nie zaakceptuje naszego związku. Przysięgał, że mnie kocha, a i mnie się wydawało, że jestem w nim zakochana. Nigdy wcześniej nie miałam chłopca. - Podeszła do okna i stanęła plecami do Scotta. - Spędziliśmy razem całe lato. Z czasem poznawałam go coraz lepiej. Jednak on zaczął się zmieniać. Miewał dziwne wahania nastroju. Stał się nieobliczalny. Przerażał mnie - jej głos się łamał, ale dzielnie ciągnęła dalej: - Próbowałam z nim dwukrotnie zerwać, jednak za każdym razem robił wielką aferę i błagał mnie, bym zmieniła zdanie. Groził, że się zabije, jeżeli go zostawię. Przez jakiś czas znów był kochany i słodki, więc ponownie się w nim zadurzyłam... Ale pod koniec lata stał R S się zamknięty w sobie i wręcz niegrzeczny... Byłam z nim nieszczęśliwa. Zdałam sobie sprawę, że już go nie kocham. Postanowiłam... - zawahała się przez moment - rozstać się z nim. By uniknąć awantury, napisałam do niego list. Pewnie tego nie pamiętasz, ale wręczyłam go właśnie tobie. - Zamknęła oczy. Koszmar tej nocy powrócił do niej ze zdwojoną siłą. - Chad przeczytał mój list, wszedł na dach wieżowca Camden http://www.einfekcjeintymne.edu.pl/media/ głowę: - Co się dzieje? - Dziewczyna, która wskazała nam gościa. Mówi, że ktoś nadal ją śledzi. - Włożył marynarkę. - Jeżeli Jackson wróci przede mną, powtórz mu. Dzwoniła z budki przy Toulouse i Burgundy. Patterson skrzywił się z niechęcią. - Dziwce coś się roi. Mamy gościa. Daj sobie spokój. Arogancja Pattersona zmroziła Santosa. A jeżeli zamknęli nie tego człowieka? Nie przypuszczał, by tak było, ale kto wie? Zebrane dotąd dowody, choć nie dawały stuprocentowej pewności, wyraźnie wskazywały na sklepikarza. A jeżeli sklepikarz i Śnieżynka to dwie różne osoby? Oznaczałoby to, że prawdziwy zabójca nadal jest na wolności. - Słyszałeś, co powiedziałem? - znów odezwał się Patterson. - Dziwka świruje. Daj sobie spokój, szkoda czasu. - Tak, słyszałem. - Santos spojrzał przelotnie na kolegę. - Ale wolę sprawdzić. Dotarcie na miejsce zajęło mu niewiele więcej niż obiecane dziesięć minut. Odnalazł budkę, aptekę i kościół. Zatrzymał wóz przy krawężniku i wysiadł. Tiny nie było. Rozglądał się niepewny, czy stanął na właściwym rogu. Toulouse i Burgundy. Narożna apteka. Klasztorny kościół pod wezwaniem Maryi Panny. Wszystko się zgadza.

Cieszę się z twojego przyjazdu, ciociu Heleno - oznajmił Lysander z uśmiechem, acz niezupełnie szczerym, następnego dnia przy śniadaniu. - Nie bardzo wiem, w jaki sposób mam cię tu zabawiać. Jestem ogromnie zajęty załatwianiem tych strasznych rachunków. - Nie żartuj, młodzieńcze, wcale na to nie liczę. Przyje¬chałam, bo chcę porozmawiać z tobą w ważnej sprawie - odparła krótko ciotka. Lysander, zaintrygowany, uniósł lekko brwi. - Thorhill pokrótce nakreślił mi sytuację. Mój drogi, nie patrz tak na mnie, proszę cię. Ten człowiek zajmuje się także moimi finansami, dobrze o tym wiesz. Lysander przytaknął głową. - Według mnie masz dwa wyjścia: albo sprzedasz Candover, a wtedy wyjadę z Arabellą do Bath lub innego obrzydliwego kurortu, albo zrobisz rzecz o niebo rozsądniejszą, a mianowicie bogato się ożenisz. Sprawdź - Nic ci nie powiem, jeśli zamierzasz być taki tępy - rzekła i odrzuciła włosy do tyłu. - Nie obchodzi mnie, co o mnie myślisz. Nie lubię pana Baverstocka i chcę wiedzieć, dlaczego się tak zachowuje. - Przepraszam cię, kotku. - Lysander musnął ją palcem po policzku. - Posłuchaj, jestem dziś zajęty interesami, właśnie idę na spotkanie z Frome’em. Porozmawiamy o tym Jutro koło czwartej. Przyjdź do gabinetu. - Pojedziesz z pistoletem w ślad za nami? - spytała Arabella z błyskiem w oczach. Lysander odsunął tę sprawę na bok. Nadal nie dowierzał jej opowieściom, a poza tym miał zbyt wiele pracy, by się przejmować czymś jeszcze. Jednak piątkowe wydarzenia spowodowały, że zmienił zdanie. Większą część poranka spędził z Frome’em na objeżdżaniu posiadłości; należało porozmawiać z kilkoma najemcami i obejrzeć kilka chat. W południe poczuł się zmęczony i spragniony. Frome wrócił do swojego biura, on zaś postano¬wił wpaść do zajazdu „Korona”, by napić się i coś przekąsić. Oddał konia stajennemu i wszedł do gospody. Za ladą stał gospodarz i wycierał kufle do piwa. - Witam, jaśnie panie! - Jak się masz, Barlow. - Miło znów pana widzieć, milordzie. Jeśli potrzebuje pan odrobiny spokoju, zapraszam do saloniku na zapleczu. Co mogę panu podać? - Dziękuję. Chcę tylko napić się piwa i zjeść trochę chleba z serem. - Oczywiście, milordzie. Proszę tędy.