kamienistym występie, białą plamkę, poruszającą się na wietrze.

– Nie, ale słyszałem, że jakiś mężczyzna uciekł wyjściem od zachodniej strony. Nie wiem. – A co z uczniami? Wszyscy są na zewnątrz? – Zastosowaliśmy podstawową procedurę ewakuacyjną wyrecytował automatycznie Richard Mann. Po czym zniżył głos, żeby usłyszała go tylko Rainie: – Dwie nauczycielki mówiły, że ktoś leżał na korytarzu. Ale musiały zająć się swoimi klasami i nie mogły się zatrzymać... Poza tym bały się, że dzieci coś zauważą. Sam widziałem tutaj kilkoro rannych uczniów. Chciałem wezwać pogotowie, ale sanitariusze są już w budynku. – Przeszedł pan jakieś szkolenie medyczne? – Mam pojęcie o reanimacji, jeszcze z YMCA, – Dobrze. A teraz niech pan słucha: zorganizuje pan na boisku punkt pierwszej pomocy. Zbierze pan wszystkie ranne dzieci. Widziałam, jak jakiś chłopiec upadł na chodniku. Trzeba kogoś po niego posłać. Proszę popytać wśród rodziców. Niektórzy musieli kiedyś przejść jakieś przeszkolenie – reanimacja, podstawy weterynarii, pierwsza pomoc, wszystko jedno. Niech zajmą się dzieciakami. Walt ma pełne ręce roboty w szkole, a karetka z okręgu Cabot nie przyjedzie wcześniej, niż za jakieś dziesięć, piętnaście minut. – Postaram się. Tylko jak przekrzyczeć ten hałas? Rainie wskazała wóz patrolowy Shepa. – Na tylnym siedzeniu leży przenośny głośnik. Do roboty. Kiedy ruszy już punkt pierwszej pomocy, będę miała dla pana następne zadanie. Słucha mnie pan? http://www.eco-terra.pl/media/ krawcy z Palais-Royal nie są cudotwórcami. Byli w stanie co najwyżej przemienić polskich młodzieniaszków w wypchane słomą pałuby, na które naciągnięto cudzą, cętkowaną skórę. Jest też paru członków niedalekiego Klubu Polskiego. Tam wyrabiają sobie towarzyską pozycję, ale tylko u Gruszczyńskiego mogą grać na pieniądze i urządzać polityczne 28/86 awantury. Bo w Klubie rozmowy o polityce są surowo zabronione. Między gości szulerni wmieszali się też

drobiazgiem zawiadywali mężczyźni, którzy wszystko zrobili i urządzili wedle swego rozumienia, nie oglądając się na żony, córki czy siostry, i przez to powstało miasto przypominające koszary gwardii: geometrycznie prawidłowe, porządne, ulizane nawet, ale mieszkać w czymś takim by się nie chciało. Dokonawszy tego odkrycia, pani Lisicyna zaczęła rozglądać się wokół siebie ze zdwojoną ciekawością. A więc to takie życie urządziliby sobie na ziemi mężczyźni, gdyby im Sprawdź Po chwili do gabinetu wszedł szczupły człowieczek ubrany w coś podobnego do średniowiecznej opończy, w wielkim berecie i z płócienną torbą, w której coś postukiwało. – Co pan tam ma? – spytał z ciekawością doktor, wskazując na torbę. – Okazy – odpowiedział dziwny osobnik, przyglądając się Berdyczowskiemu. – Minerały. Z wybrzeża. Analiza emanacyjna. Tłumaczyłem. Ale pan głuchy. Kto to? Dlaczego o tamtym? – A proszę, może przedstawię... Pan Berdyczowski, stróż prawa. Przybył, żeby zbadać nasze tajemnicze przygody. Pan Lampe, genialny fizyk, a zarazem mój stały gość. – Rozumiem. – Podprokurator zerknął spod oka na Korowina, a do „fizyka” powiedział ostrożnie: – Mmm, tak, bardzo mi miło. Życzę zdrowia. – Stróż?! Zbadać?! – zawołał wariat, nie odpowiadając na powitanie. – Ale to... Tak, tak! Dawno! Dawno! Nawet na oko nie taki jak tamten! Ja zaraz, zaraz... Ach, gdzie one? Gdzie? Tak się zdenerwował, że Berdyczowskiemu zrobiło się nieswojo – czy ten się na niego nie rzuci? Ale doktor mrugnął do niego uspokajająco.