- Och leszy, Orsana, po prostu chciałem podnieść twojego bojowego ducha... Wolha, powiedz jej, że wampiry nie będą jeść nieboszczyków... tylko żywych... czasem...

cię wypytywać o szczegóły, o policję i... W porządku - poddał się Christopher. - Dopięłaś swego. Ale Jack był taki zmartwiony, że mnie nie zobaczy... - A czyja to wina? 84 Chociaż Allbeury ucieszył się z telefonu od Lizzie, jednak z jego punktu widzenia rozmowa okazała się niezadowalająca: trwała za krótko i za bardzo go zdenerwowała. Lizzie wytłumaczyła mu powód napięcia w swoim głosie. Jack trafił do szpitala, a ona, co naturalne, bardzo się o niego bała. A jednak Allbeury wyczuwał jeszcze jakąś inną przyczynę, co najmniej równie ważną, jak obawa o syna. Wade. To był klucz do wszystkiego. Christopher, wspaniały ojciec, amator prostytutek. Po tym wszystkim Allbeury długo nie mógł zasnąć, a kiedy wreszcie sen go zmorzył, przyśniła mu się ona. Wszystko w tym śnie było abstrakcyjne i http://www.eckielce2017.pl - Z całym szacunkiem - zaprotestował delikatnie Keenan - ale się z tym nie zgodzę. - Nic mi nie jest. - Ja też myślę, że ktoś cię powinien obejrzeć - wtrącił Tony. Jeszcze nigdy nie wydała mu się taka stara. - Może dadzą ci coś na sen. Wiedział, że on sam w tej chwili potrzebował najbardziej cholernie mocnego drinka, może nawet całej kolejki drinków, która pomogłaby usunąć mu sprzed oczu widok z kostnicy. Nie myśl o tym. Karen Dean w granatowym kostiumie i białej bluzce, z ciemnymi włosami splecionymi w warkocz, zajrzała

związek z zabójstwami, ale niebezpośrednio? - Mówię, że on próbował mi coś powiedzieć tak, aby Novak nie słyszał. Moim zdaniem Allbeury uważa, że Novak, a może także jego żona, ma coś na sumieniu. - Więc nadal chodzi tylko o podejrzenia? - Chyba tak, z tym że teraz już nie tylko moje, także Sprawdź Wyrwawszy ode mnie dyplom, nianię z dziwnym dla jej figury żwawością zadreptała po schodkach. Jasnoblond główki w górze schody zgodnie zniknęły. W ogromnym holu było nieprzytulne, mimo, że leżały wszędzie dywany. Ze ścian spoglądały oczyma rogate jelenie głowy, potrzaskiwały świece w masywnych kandelabrach, nieprzyjaźnie zerkały rodzinne portrety. Czym dalej od wejścia, tym wredniejsze stawały się przedstawione na nich fizjonomie. Na portrecie założyciela rodu w ogóle należałoby namalować po trzy-cztery pionowe i poziome kreski, a w dole napisać numer skazanego. Gospodyni zeszła dziesięć minut później, gdy akurat zdążyliśmy się rozejrzeć. Okazała się wysoką, pociągającą kobietą lat czterdzieści ze szlachetną postawą i manierami bez zarzutu. - Dobry wieczór państwo - majestatycznie, lecz bez nadmiernego honoru powitała naszą różnorodną kompanię. -- Witajcie w Płowej Róży. - To wasz zamek? - uściśliła Orsana. - Rodzinny, mojego spokojnego męża. - Kobieta zwróciła mi dyplom. – Przepraszam, nie przedstawiłam się - Diwena Białozierska, obecna właścicielka zamku i okolic. Przyjemnie dowiedzieć się, że nareszcie w naszym kraju pojawił się prawdziwy fachowiec. Pani Redna, praktykowaliście na dworze, słusznie? Ja nie podzielałam jej zachwytu nad moją błyszczącą karierą i przyznałam się uczciwie: - Bardzo niedługo. Musiałam zostawić posadę ze względu na dalsze doskonalenie magicznej sztuki. - Chwalebne dążenie. -- Diwena pozwoliła sobie na przychylny uśmiech. -- Proszę was, przejdźmy do górnych komnat. Wy i wasi przyboczni zmęczyliście się podczas podróży, czy nie będzie przesadną natrętnością z mojej strony zaprosić żebyście zasiedli za naszym skromnym stołem? - Ani trochę. Przepraszam, przedstawiam wam... e-e-e… moją siostrę Orsanę i spokrewnionego kuzyna kuzyna Rolara. Rolar, niczym nie okazawszy zdziwienia, nachylił się i szarmancko pocałował wytworną dłoń gospodyni. Orsana przedstawiła niezgrabny dyg.