- Znasz zdrobnienie mojego imienia.

pełne szkół kucharskich, centrów sztuki i różnych życiowych dziwolągów. Wdała się w ognisty romans z trzydziestoczteroletnim zastępcą prokuratora okręgowego, który jeździł porsche. Całe noce spędzała za kółkiem nowoczesnego auta. Otwierała wszystkie okna, wciskała gaz do dechy i pokonywała ostre zakręty na Skyline Boulevard, a wiatr rozwiewał jej włosy. Wspinała się coraz wyżej i wyżej, napierała coraz mocniej i mocniej. Szukała... czegoś. Gdy w końcu zatrzymywali się na szczycie, miasto ścieliło się w dole jak rozgwieżdżone niebo. Zrzucali ubrania i pieprzyli się gorączkowo wśród przekładni i foteli lotniczych. Potem Howie odwoził ją do domu, gdzie samotnie otwierała zgrzewkę sześciu piw, choć akurat ona powinna wiedzieć, czym to grozi. Rainie znowu zerknęła na zegarek. – Pośpiesz się, Chuckie. Cindy chyba nie ma na dzisiaj żadnych planów, związanych z twoją osobą. Krótkofalówka przy jej pasku, trzeszcząc, przypomniała o swoim istnieniu. Nareszcie, pomyślała ze szczerą ulgą Rainie, coś się dzieje. – Jeden pięć, jeden pięć. Wzywam jeden pięć. Sięgnęła po aparat, jednocześnie wstając od stolika. – Tu jeden pięć, słucham. – Coś się dzieje w szkole podstawowej K-8. Chwileczkę... zaczekaj. Rainie zmarszczyła brwi. Słyszała w tle jakieś dziwne dźwięki, jakby dyspozytorka miała http://www.earanzacja-wnetrz.com.pl/media/ nie wypatrzyłem. Prawdopodobnie coś mi się przywidziało. Rzygający samarytanin też niewiele pomagał. Omal nie zabrudził mi spodni. - Chcę obejrzeć ten samochód. - Powodzenia. - Niech pan da spokój! Krótkie oględziny na parkingu. Amity pokręcił głową. - Minęło czternaście miesięcy. Wóz stał na naszym parkingu, dopóki nie zabrała go firma ubezpieczeniowa. To było wiele miesięcy temu. Prawdopodobnie odholowali go do jakiegoś warsztatu i już dawno rozebrali na części. - Cholera - mruknęła Rainie. Znowu przygryzła dolną wargę, próbując wymyślić inne możliwości. - Myślałam, że istnieje jakaś zasada, która zabrania dalszej odsprzedaży pasów z roztrzaskanych samochodów. Po pierwszym

nie dorobiła się jeszcze telefonu komórkowego, pojechała na stację benzynową z automatem telefonicznym. Stamtąd zadzwoniła do Wirginii do swojego wspólnika w przestępstwie - prywatnego detektywa Phila de Beersa. Miała szczęście, że był w domu. Miała jeszcze większe szczęście, że akurat miał chwilę wytchnienia miedzy kolejnymi sprawami. De Beers powiedział, że chętnie podejmie się śledzenia Mary Olsen, jeśli Ra¬ Sprawdź na dobre. – Próbowałam. Przeniosłam się do Portland. Studiowałam. Upijałam się. Przez cztery lata. Potem trafiłam do AA. Ale gdy w końcu obroniłam dyplom, stwierdziłam, że równie dobrze mogę wrócić do Bakersville, bo choć cały czas uciekałam, ciągle lądowałam w punkcie wyjścia. Poza tym podoba mi się tutaj. Odziedziczyłam po matce dom. Już jest spłacony, co stanowi pewną ulgę, kiedy się zarabia piętnaście tysięcy rocznie. – Mieszkasz w domu, w którym się wychowywałaś? – Quincy rzucił jej sceptyczne spojrzenie. – Nie przeszkadza mi to. Najbardziej lubię werandę. – Uśmiechnęła się zagadkowo. – Szczerze mówiąc, podoba mi się praca policjantki w małym miasteczku. Mam kontakt z ludźmi i niewiele papierowej roboty. A mieszkańcy Bakersville są z gruntu porządni. Wielu z nich naprawdę da się lubić. – Nie licząc sąsiadów, którzy nie pisnęli ani słowa, kiedy matka codziennie cię tłukła. I