- Nie jestem księżniczką - odezwała się, spoglądając na niego, kiedy przystanął w drzwiach salonu, ubrany w elegancki wieczorowy garnitur.

Mógłby zadzwonić do przyjaciół. Miał tylu znajomych, wyśmienite towarzystwo. Wystarczyłoby przecież parę te¬lefonów i w ciągu godziny Renouys zatętniłoby życiem. Al-bo mógłby sam wpaść do kogoś, potem odwiedzić któryś z ekskluzywnych lokali. Tylko po co? Nagle dawne rozryw¬ki straciły dla niego cały urok. Lepiej zrobi, biorąc się do pracy. Wystarczyło jednak, by jego wzrok padł na monitor z planem systemu kanałów nawadniających, a natychmiast zaczynał myśleć o Henrym, a skoro o nim, to i o... Nie. Niech ona siedzi w zamku, zajmuje się swoim sio¬strzeńcem i swoimi ukochanymi drzewami. Sama. Zerknął na zegarek. Według jej zwariowanego planu powinien teraz przejąć opiekę nad Henrym. Owszem, zajmie się chłopcem, gdy naprawdę zajdzie taka potrzeba, ale na pewno nie co drugi dzień! A jednak tak bardzo chciałby ją zobaczyć... Puścił wo¬dze fantazji. Gdyby przyjechała, weszła do gabinetu, padła mu w ramiona... Dokładnie w tym momencie dobiegł go odgłos nadjeż¬dżającego samochodu. Zerwał się z krzesła i naraz uprzy¬tomnił sobie, jak głupio się zachowuje. Usiadł z powrotem. To mógł być właściwie każdy, z listonoszem włącznie. - Tędy, proszę pani - w korytarzu rozległ się głos Andre, zarządcy Renouys. Usłyszawszy to, Mark bez zastanowienia rzucił się do drzwi, wypadł na korytarz i stanął jak wryty. Jego przeczu¬cie potwierdziło się. Tammy! Andre wycofał się dyskretnie, zostawiając ich samych. Mark pożerał ją wzrokiem. Oczywiście miała na sobie spraną bluzeczkę, dżinsy, tenisówki i... I wyglądała uroczo. Jakim cudem podobały mu się kiedyś takie kobiety jak In-grid? Jak mógł uważać, że kobieta musi być dobrze ubrana i perfekcyjnie zrobiona? Co to ma wspólnego z prawdzi¬wym pięknem? Tammy nie zastanawiała się nad swoim wyglądem. Cały wysiłek wkładała w to, by się nie rozpłakać. Musiała pa¬nować nad emocjami dla dobra Henry'ego. I dla dobra Mar¬ka. O swoim dobru myśleć nie mogła. Sobie właśnie łamała serce. - Cześć. Teraz twoja kolej - powiedziała drewnianym głosem i z determinacją podała siostrzeńca Markowi. Książę odruchowo wziął dziecko. Chłopczyk ucieszył się na jego widok. Próbował powtó¬rzyć ulubioną zabawę i złapać go za włosy. Tymczasem Tammy postawiła na podłodze torbę z rzeczami małego. - Co to ma znaczyć? - spytał Mark, przyglądając się jej ze zdziwieniem. Zauważył dziwny wyraz jej oczu. Czy mu się zdawało, czy czaił się w nich ból? Ale dlaczego? - Zostawiam ci Henry'ego. On cię kocha i dobrze mu z tobą. - Ale ja... - Ty też go kochasz. - Gdy to mówiła, jej twarz była kompletnie pozbawiona wyrazu. - Wprawdzie uważasz, że nie jesteś zdolny do miłości, ale oszukujesz sam siebie, po¬nieważ boisz się zaufać uczuciom. Rozumiem to, sama też przed nimi uciekałam, ale coś się zmieniło. Zakochałam się w tobie, Mark. - Zauważyła jego gest protestu, i potrząs¬nęła głową. - Przepraszam, nie powinnam cię tym obarczać. Nie obawiaj się, niczego od ciebie nie chcę, niczego nie oczekuję. Umiem żyć sama, robię to od lat. Jestem dorosła i potrafię się z tym pogodzić, ale z Henrym jest inaczej. On nie może cię stracić. Skrzywdziłbyś go, gdybyś odmówił mu swojej opieki i swoich uczuć, a ja nie pozwolę skrzyw¬dzić Henry'ego. Zostawiam ci go. http://www.e-szambabetonowe.edu.pl/media/ Tammy zrobiła wielkie oczy. Jaką resztę? Miała jeszcze jedne dżinsy, kilka bluzek, parę swetrów i kurtkę z kapturem - to wszystko. - Wynajmuję niewielki pokój na peryferiach, po połud¬niu wezmę taksówkę i pojadę tam, żeby zabrać to, co mi potrzebne. Całość z pewnością zmieści się do plecaka. Na miejscu kupię sobie nowe dżinsy. Macie chyba dżinsy w Broitenburgu, co? - Tak, ale... - Mark zmarszczył brwi, lecz Tammy nie zauważyła tego, zajęta huśtaniem Henry'ego na kolanach. Od rana uśmiechnął się aż dwa razy, teraz pracowała nad trzecim uśmiechem chłopca. - Zrozum, nie możesz wystą¬pić w dżinsach podczas uroczystej kolacji. Mamy taki zwy¬czaj, że codziennie... - Może ty masz taki zwyczaj, ja nie. W życiu nie byłam na uroczystej kolacji. Spochmurniał jeszcze bardziej. - Ale teraz jesteś członkiem rodziny panującego. - Jestem sobą, jeśli łaska. - Henry ma zostać wychowany na następcę tronu. Nie mogę pozwolić... Ponownie podrzuciła siostrzeńca na kolanie, po czym uściskała go mocno. - Moim zdaniem Henry ma w nosie uroczyste kolacje przy świecach - zaśmiała się. Wyraz twarzy Marka nie zmienił się ani na jotę. - Postawmy pewne sprawy jasno - zażądał. - Czy tego chcesz, czy nie, będziesz przebywać na zamku jako członek rodziny i dlatego musisz się dostosować do obowiązujących tam norm. - Dobrze, pójdę na pewne ustępstwa. - Popatrzyła na swoje znoszone buty. - Kupię sobie nowe tenisówki.

- Nie - odparła twardo. Niespodziewanie na twarzy Marka zagościł uśmiech i świat znowu pojaśniał. - Gdybym był na twoim miejscu, pewnie też bym nie ufał. Dobrze, dostaniesz gwarancje na piśmie. Wydam po¬lecenie, by moi prawnicy w Broitenburgu przygotowali i przysłali faksem dokument prawny, dający ci prawo po¬wrotu do Australii razem z Henrym, gdy tylko zechcesz, a ja go podpiszę w obecności świadka. - Sięgnął do port¬fela. - To wizytówka pani adwokat Angeli Jefferson, Au¬stralijki, specjalistki od prawa międzynarodowego. Zna spra-wę, ponieważ to właśnie ona uświadomiła mi konieczność uzyskania twojej zgody. Pani Jefferson zaopiniuje, czy dokument jest sporządzony tak, by Broitenburg musiał go honorować. Czy wtedy zgodzisz się dać nam wszystkim szansę? Dać im wszystkim szansę... Te słowa zdawały się od¬bijać echem przez dłuższą chwilę. Tammy patrzyła Markowi w oczy, starając się z nich wy¬czytać, czy ma do czynienia z człowiekiem szczerym, czy też z kimś, kto sprytnie maskuje podstęp i fałsz. Odpowie¬dział jej jasnym i spokojnym spojrzeniem. - Broitenburg cię potrzebuje. - Ponownie zaczął gładzić jej dłoń. - Jeśli odmówisz, w moim kraju zapanuje chaos. Zrozum, nie tylko Henry cię potrzebuje, ja też. Sprawdź rozbawione: - Mój drogi, to nie tak. Nie bój się nie jestem i nie będę baobabem czy wulkanem. Chyba, że zechcesz, bo ja mogę być tylko tym, czym ty zechcesz. Sama jeszcze nie wiem, co to znaczy. Obecnie jestem kwiatem i lubię być twoim kwiatem... - A chciałabyś czuć się czymś innym? - Nie wiem, przecież dopiero przed chwilą dowiedziałam się, iż mogę być nie tylko kwiatem. Wiem jednak, że lubię czuć się taką, jaką mnie widzisz czy chciałbyś widzieć. To właśnie jest dla mnie ważne. Ponieważ zbliżał się wieczór i robiło się chłodniej, Mały Książę, pocałowawszy Różę na dobranoc, starannie przykrył ją kloszem. Usłyszał jeszcze jej ostatnie tego dnia słowa: - Bardzo lubię, gdy mnie przykrywasz kloszem. Nikt nie umie tego robić tak, jak ty... Mały Książę chciał coś odpowiedzieć, lecz widząc, że Róża już całkiem utuliła się do snu, jedynie ciepło uśmiechnął się do niej. Kiedy rano Mały Książę kończył czyszczenie ostatniego wulkanu, do którego uprzednio wrzucił wykarczowane