— Po to, aby tam nie wchodzili ludzie niepowołani. Rozumie pani? — Jeszcze się wciąż uśmiechał w bardzo uprzejmy sposób. — Gdybym wiedziała…

- Zawsze o tym pamiętam - rzuciła obojętnie. - To dobrze. Jeśli chodzi o ostatnią noc... - zaczął. - Nie będzie więcej ani takich nocy, ani rozmów na ten temat. Liczy się tylko Karolina. Ile razy mam to powtarzać? Nie spodziewała się odpowiedzi, lecz nie potrafiła zapanować nad emocjami. Wczorajszy pocałunek był inny niż poprzednie i bardziej ją przeraził, czuła bowiem, że czyni ją wyjątkowo słabą i bezbronną. Zdawała sobie sprawę, iż ostatniej nocy pragnęła jeszcze więcej. Zamarzyła się jej inna rola niż tylko bycie kochanką na parę godzin. A przecież pracowała jako agentka CIA i świetnie sobie radziła. Miała własny pseudonim, kod rozpoznawczy, Stuart nie było nawet jej prawdziwym nazwiskiem. Gdyby Bryce dowiedział się o tym, natychmiast by się jej pozbył. Nie umiała oprzeć się jego czarowi, gdy całował tak... jakby ją wielbił. Jakby pragnął, żeby stała się dlań kimś więcej niż kobietą na jedną noc. Nie wiedziała, czego właściwie bardziej się obawia - jego niechęci po ujawnieniu, kim jest naprawdę, czy zaznania kilku dni normalnego życia jak w rodzinie. Oboje mieli teraz gorycz we wzroku. Bryce zastanawiał się, o czym myślała. Wiedział, że wczorajszy pocałunek coś między nimi zmienił, wywołał głębsze uczucia. Jednak zaraz uprzytomnił sobie, jaką krzywdę wyrządził własnej żonie. Obawiał się, że sytuacja mogłaby się powtórzyć, gdyby związał się z kimś ponownie. - Wrócę późno - rzucił, sięgając po marynarkę. Klara skinęła głową i oboje opuścili kuchnię. W holu Bryce zatrzymał się i pogłaskał córeczkę po głowie. - Do widzenia, księżniczko - szepnął i spojrzał na Klarę, a ona odpowiedziała lodowatym wzrokiem. - Do zobaczenia - powiedziała, a potem z dzieckiem na ręku ruszyła ku schodom, ciągle oddychając zapachem jego wody kolońskiej i czując ciepło jego ciała. Bryce był już w połowie drogi do drzwi, kiedy się zatrzymał i jeszcze raz się obejrzał. Tylko Karolina wciąż na niego patrzyła. Klara nawet się nie odwróciła. Zaczął po raz setny zastanawiać się, po co to robi, a jednak myśl o dziwnej słabości tej dziewczyny podczas wczorajszego pocałunku, nie dawała mu spokoju. Postanowił, że będzie walczył ze swoją namiętnością, by jej nie skrzywdzić. - Popatrz, kto do nas idzie - powiedziała Hope, siostra Bryce'a, zwracając się do Klary, podczas gdy obie uczyły pływać w basenie trójkę dzieci. Wskazała przy tym na Karolinę, która próbowała wygramolić się ze swojego kojca. - Jeszcze nie umie chodzić, a już chciałaby biegać - roześmiała się Klara, usadowiła dzieci na krawędzi basenu i podeszła do małej, by udaremnić jej ucieczkę z kojca. Karolina skrzywiła się. - Nie próbuj ze mną swoich sztuczek, panienko. To dla twojego dobra. Dziewczynka zaczęła płakać, więc Klara ulitowała się nad nią i wzięła ją na ręce. - Mięczak z ciebie - zażartowała Hope. Klara miała poczucie winy, lecz nie chciała postępować z dzieckiem jak ostatnia niania, która pozwalała małej płakać. Po chwili pomyślała jednak, że Karolina zapewne widzi w niej tylko osobę, która ją karmi i przewija. Usiadła w ogrodowym fotelu i popatrzyła na trzy matki, które bawiły się z dziećmi w basenie. http://www.e-domydrewniane.info.pl/media/ - Naprawdę? Naprawdę jesteś szczęśliwy? - zapytała z naciskiem. Zrozumiał jej pytanie. Podobnie jak on, nie zapomniała, że kiedyś był pewien swego szczęścia: znalazł ukochaną, znalazł miłość. Czuł od dawna, że Lily obwinia siebie o tamten jego zawód. -Tak, jestem szczęśliwy. - Otulił Lily starannie kołdrą i pochylił się, żeby zgasić nocną lampkę. - A teraz śpij - szepnął - bo nie wstaniesz jutro na poranną mszę. - Zatrzymał się jeszcze przy drzwiach. - Zawołaj, gdybyś czegoś potrzebowała. - Santos? - Tak? - Słyszałam, że ten człowiek zabił następną dziewczynę. - Dostanę go, to tylko kwestia czasu. - Wiem - mruknęła, zapadając w sen. - Wiem, że go dostaniesz. Wierzę w ciebie... absolutnie. Santos przez chwilę stał jeszcze w progu, patrząc z czułością na Lily. Mieszkał z nią, bo go potrzebowała. Bo jej obecność w domu dawała mu poczucie bezpieczeństwa, działała kojąco. Jednak niedługo Lily zabraknie. Choćby najtroskliwiej się nią opiekował, choćby czuwał nad nią dzień i noc - odejdzie.

- Tak, wiem. Przepraszam, milordzie, ale na obronę Akademii muszę powiedzieć, że nie wszystkie jej absolwentki są takie... szalone jak panna Gallant. - Wielka szkoda. - Słucham? Uśmiechnął się bez krzty rozbawienia. - Zatem uważa pani, że mogłem dokonać lepszego wyboru dla swojej kuzynki? Sprawdź - Gdy dałeś mi Lily, a z nią część mojej przeszłości, miałam wrażenie, że przywracasz mi cząstkę mnie samej. Cząstkę, której istnienia nie podejrzewałam. Z chwilą, kiedy po raz pierwszy ujrzałam swoją babkę, poczułam, jak bardzo jesteśmy ze sobą związane. A kiedy zobaczyłam dom, poczułam, że to moje miejsce. - Może tylko chcesz tak czuć. Pokręciła głową. - Nie, to uczucie było zbyt silne, pojawiło się zbyt nagle. - Wzruszyła ramionami. - Kiedy ją poznałam, poczułam się w jakiś sposób... spełniona, jakby pojednana ze sobą. Nie wiem dlaczego, ale tak właśnie jest. Bezwiednie, jak się Glorii zdawało, zaczął wodzić palcami po jej udzie. Nie zwróciła mu uwagi, nie chciała, żeby przestał. - To, że byłaś z nią do końca, było dla niej bardzo ważne. Odeszła szczęśliwa i to ty dałaś jej szczęście. W głosie Santosa usłyszała podejrzanie bolesny ton. - Nie, Santos, ty byłeś jej szczęściem. Uniosła się i dotknęła jego policzka, po czym położyła na nim całą dłoń. Przesunęła palcem wskazującym po silnie wystającej kości policzkowej, z pewnym zdumieniem uświadamiając sobie, jak żywe nadal są w jej pamięci wspomnienia sprzed lat. Opuściła dłoń z ociąganiem. - Miałeś rację. Nie można porównywać szesnastu dni do szesnastu lat. Dałeś jej znacznie więcej niż ja. - Byłem wściekły, kiedy to mówiłem. - Wiem - uśmiechnęła się.