musiała przytrzymać się blatu.

koniec. Ze spierdolił sprawę po prostu koncertowo. - Śmiesz grozić mojej kobiecie? To bardzo, bardzo niedobrze. * ** Rip był wciąż jeszcze roztrzęsiony Wracając do samochodu, o mało nie zemdlał na widok Milli celującej z pistoletu do jakiegoś nieznanego mężczyzny, który także trzymał broń - wymierzoną w Millę. Jeszcze inny facet - groźnie wyglądający brunet - stał przy otwartych drzwiach, przykładając lufę do głowy człowieka siedzącego w środku. Jak więc szybko podliczył przerażony Rip, były aż trzy pistolety i dwie zagrożone czaszki. Ktoś miał za chwilę umrzeć. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Facet z przedniego siedzenia został rozbrojony, a Rip nagle znalazł się na tylnym siedzeniu, tuż obok tego niebezpiecznego, milczącego gościa, który trzymał jeden pistolet przy czaszce Pavona, a drugim celował w samego Kospera. Lekarz domyślił się, że to właśnie musi być ów słynny Diaz; teraz wiedział już, skąd brała się jego cokolwiek nieprzyjemna reputacja. Gość był najbardziej przerażającym człowiekiem, jakiego Rip miał nieszczęście spotkać. Nie chodziło nawet o coś, co Diaz zrobił czy powiedział, raczej o tę aurę http://www.dobrygeriatra.pl/media/ się całą resztą, od zakupów po sprzątanie. Kobieta z niepokojem odrzuciła niebezpieczne rozważania nad motywami, które przyświecały Diazowi. Przecież dopiero wracała do pełnej sprawności psychicznej - i to bardzo powoli. Nie była jeszcze gotowa do roztrząsania kulisów tajemniczych działań swojego towarzysza. Pomogła mu zmywać po śniadaniu. Rzucił jej lekko zaskoczone spojrzenie, ale nie skomentował. Potem Diaz wziął prysznic i wyruszył na poszukiwanie kondomów, wolał nie zostawiać ważnych spraw na ostatnią chwilę. Po jego wyjściu Milla przeszła się po domu, poprawiając to i tamto tu i ówdzie. Poprzekładała poduszki w dużym pokoju, dobierając je kolorami. Zasłała łóżko Diaza i wrzuciła pościel ze swojego do pralki. Wątpiła, by miała jeszcze okazję spać w „swojej"

- Ale jak? Tato, to bez sensu. - Dlatego, że nie byłem wierny. Mężczyzna zawsze powinien być wierny. Zegar dziadka w gabinecie zaczął wybijać godzinę. Rex spojrzał na zegarek. Wyglądało na to, że wziął się w garść. - Boże, zobacz, która godzina. Chyba powinniśmy jechać do Chase’a. - Chwileczkę. Co to znaczy, że nie byłeś wierny? Nie możesz powiedzieć czegoś takiego i po prostu sobie wyjść. - Chyba nie. - Spochmurniał i zamknął oczy. - To proste, Cassidy. Zdradzałem Lucretię. Miałem inne kobiety. Na jednej mi naprawdę zależało. Nie tak, jak na Lucretii, bo nie kochałem tych kobiet, ale na tej jednej mi zależało. - Chodzi ci o mamę? - Cassidy skręciły się wnętrzności. Zamknął oczy. Jego wargi poruszały się lekko, jakby się modlił. - Nie. - Wykrzywił usta. - To o kogo? - Co za ironia - powiedział Rex i odstawił pustą szklankę na stół. - Tą kobietą, na której mi zależało i do której chodziłem, gdy czułem się samotny była Sunny McKenzie. 14 Niebo nabrało grafitowego koloru. Ciemne chmury przesłoniły słońce, jednak lepki upał nie dawał za wygraną. Cassidy prowadziła samochód tak, jakby od tego zależało jej życie. Jakby dzięki temu, że samochód ojca zostanie w tyle, to, co usłyszała przestanie być prawdą. W jeepie było gorąco. Parne letnie powietrze było ciężkie od nadciągającego deszczu. Cassidy się spociła. Serce waliło jej jak młotem. Nie chciała wierzyć. Czuła odrazę. Milion razy na minutę jej myśli krążyły wokół ciemnych zakamarków, do których nie śmiały się zbliżyć. O brudną szybę zaczęły uderzać pierwsze krople deszczu i ściekając zostawiały na niej ślady. Cassidy nie chciało się włączać wycieraczek, chociaż ledwie widziała wąski sznur samochodów na krętej drodze. Jej ojciec miał romans z Sunny? Z matką Chase’a i Briga. Od której odszedł mąż, bo miał wątpliwości, czy to on jest ojcem jej dzieci. To tylko plotki. Domysły. To, że Rex Buchanan sypiał z Sunny wcale nie znaczy, że jest ojcem... o Boże! Zaschło jej w gardle. Poczuła smak żółci w ustach. Przez lata nauczyła się reagować powściągliwie, patrzeć oczami dziennikarki i nie angażować się emocjonalnie w wiadomości, niezależnie od tego, jak były straszne, przerażające i potworne. Chociaż współczuła ofiarom przestępstw i wypadków, potrafiła obiektywnie zrelacjonować każde wydarzenie. Potem, późno w nocy w domu, mogła się zwierzyć Chase’owi, dać upust emocjom, ale kiedy była na wizji czy pisała reportaż, umiała opanować wściekłość i smutek. Jednak kiedy chodziło o jej własną rodzinę, nie była w stanie zachować wewnętrznego spokoju. Kiedy ojciec przyznał się do romansu z Sunny, zaparło jej dech w piersiach. Chociaż próbowała dowiedzieć się od niego czegoś więcej, zamknął się w sobie jakby nagle pożałował, że wyznał jej prawdę. Wymówił się, że musi iść na górę i zobaczyć, co dzieje się z matką. Jakby go to obchodziło! Może to był tylko pijacki bełkot. Od lat podejrzewała, że ojciec ucieka w alkohol przed rzeczywistością, przed problemami, z którymi nie miał odwagi się zmierzyć. Pił whisky, żeby omamić umysł. Podobnie traktował spowiedź. Wierzył, że jest w stanie usunąć wszystkie jego grzechy. W jej głowie pojawiały się coraz to nowe mroczne myśli. Wślizgiwały się niczym jadowite węże, przed którymi nie mogła uciec. Jeśli Rex był z Sunny podczas swojego pierwszego małżeństwa, to może być ojcem Chase’a. Albo Briga. Na samą myśl o tym zrobiło jej się niedobrze. Zacisnęła dłonie na kierownicy i zwolniła pedał gazu, bo zbliżała się do zakrętu. Gdyby był ojcem Chase’a na pewno wyznałby to córce i nie dopuściłby, żeby spotykała się z mężczyzną, który może być jej przyrodnim bratem. Na miłość boską! Przyrodnim bratem! Może Rex nie wiedział. Może myślał, że Frank McKenzie naprawdę jest ojcem Chase’a. Miała pełno śliny w ustach. Pokręciła kierownicą i zjechała na pobocze. Podwozie jeepa ukryło się w wysokiej, wyschniętej trawie. Opony zapiszczały na żwirze. Samochód zatrzymał się. Cassidy otworzyła drzwi i wyskoczyła z auta. Podbiegła do rowu i zwymiotowała. Zawartość jej żołądka wylądowała w chwastach i śmieciach przy drodze. - Boże, to nie może być prawda - wyszeptała i otarła usta grzbietem dłoni. Uklękła, Poczuła, że grube krople deszczu padają jej na kark i ramiona. Może to nie Chase. Jeżeli Rex jest ojcem któregoś z McKenziech, to raczej Briga. Przecież Frank McKenzie odszedł od Sunny kilka dni po narodzinach Briga. To wtedy zaczęły krążyć plotki, że ojcem jej syna jest kochanek. To dla Briga Rex robił wszystko, co mógł. Zatrudnił go, kiedy nikt inny nie dałby Brigowi nawet czarnej owcy do pilnowania. Znowu zaczęła zbierać jej się w ustach ślina. Wypluła ją i znowu zwymiotowała. Tylko nie Brig! Boże, tylko nie Brig!. Ale jeśli Rex jest ojcem Briga, to chyba należy mu powiedzieć, że jego syn umiera w szpitalu. Sunny też 99 miała prawo odwiedzić go po raz ostatni. Cassidy pochyliła się, ale nie zwymiotowała. Łzy płynęły jej po twarzy. Całe jej życie legło w gruzach. Nawet jeśli Brig ani Chase nie są synami Reksa, nic już nie będzie takie samo. Klęcząc, odchyliła się do tyłu i usiadła pośladkami na piętach. Deszcz padał jej na twarz. Ojciec i Angie? Ojciec i Sunny? Świat zaczął wirować. Wzdrygnęła się. Pociemniało jej w oczach, jakby miała stracić przytomność. Znowu ją zemdliło. Pochyliła głowę nad suchą trawą. Nie! Nie! Nie! Łzy paliły ją w oczy. Zwymiotowała i wytarła sobie nos grzbietem dłoni. Wstała powoli. - Weź się w garść - powiedziała sobie, ocierając usta. Splunęła na ziemię. - To nie koniec świata. Ale właśnie tak się czuła. Było zimno. Bardzo zimno. Sunny nie mogła się ogrzać. Miała dreszcze. Przez chłopców. Jej synów. Wirowały jej przed oczami obrazy jak byli dziećmi, chłopcami, a potem młodymi mężczyznami. Przystojni. Muskularni. Dobrze się zapowiadający. Briga nie widziała od lat. Jeszcze wcześniej niechętnie oddała Buddy’ego. Chase od dawna jej nie odwiedzał. Liczyła na niego, ale w głębi duszy wiedziała, że pewnego dnia się od niej odwróci. Dawno temu wejrzała w jego serce. Starała się nie czuć żalu. Przecież miał prawo opuścić matkę i związać się z żoną. Potarła rękami cienkie bawełniane rękawy koszuli, mając nadzieję, że dzięki temu zrobi jej się cieplej. Była naiwna. Wiedziała, że zaufała niewłaściwym ludziom. Mimo że patrząc im w oczy, wiedziała o nich wszystko. Rex Buchanan był pomyłką. Sunny była młoda i zauroczona. Jej mąż, Frank McKenzie, dobry i porządny mężczyzna, chciał jedynie zjeść ciepły obiad po powrocie z pracy i w spokoju oglądać telewizję. Miał jasnoniebieskie oczy, które były zwierciadłem szczerości. Nie stawiał jej wielkich wymagań. Nigdy nie podniósł na nią ręki, nigdy nawet na nią nie krzyknął. Był porywczy, ale panował nad sobą. Dopóki sobie nie wypił. Wtedy Frank McKenzie z sympatycznego robotnika tartaku zmieniał się w okrutną bestię z muskularnymi ramionami. Wtedy uprawiał hazard. Stawiał część wypłaty na walkę kogutów albo psów. I wtedy się kłócili. Frank wracał śmierdzący dymem, trocinami i krwią, z błyskiem w oku, gdy wygrywał albo ze zmarszczkami goryczy wokół ust, gdy przegrywał. Zdarzyło się to kilka razy. Wtedy stawał się wcielonym diabłem, ziejącym nienawiścią jak jej ojciec. Sunny gardziła słabością Franka. Wierzyła, że życie każdego stworzenia jest święte i nie mogła w milczeniu znosić, że jej mąż pije, robi zakłady i przygląda się walkom zwierząt wyszkolonych do zabijania się i okaleczania. Krzyczała na męża tylko wtedy, gdy tam chodził. Walki zwierząt nie tylko były nieludzkie, ale i nielegalne. Sunny wielokrotnie dzwoniła do władz. Za każdym razem likwidowano miejsce walk, ale po kilku tygodniach wynajdowano nową polanę albo jedną ze starych szop, którymi usiane były podnóża gór. Nigdy nie przypuszczała, że może być niewierna. Chociaż nie była kobietą religijną, przysięga małżeńska była dla niej święta i miała zamiar jej dotrzymać. Nie chciała zakochać się w Reksie Buchananie. Zresztą on w niej też nie. Ale stało się. Gwałtownie. Namiętnie. Grzesznie. Owocem pożądania był syn. Z powodu tego pożądania jej małżeństwo się skończyło. Była przekonana, że byli sobie przeznaczeni. Że tak im było pisane. Rex nigdy by jej nie poznał i nigdy nie przekroczyłby zakazanej linii, gdyby nie zbieg okoliczności. Na trzydzieste piąte urodziny kilku pracowników podarowało mu, w formie żartu, zaproszenie na wróżenie z ręki i przepowiednie Sunny McKenzie. Sunny wypisała je kredkami na kartonie, przekonana, że to tylko dla żartu, że pośmieją się z niej i tyle. Wiedziała, że noga Reksa Buchanana, pana wszystkiego w Prosperity, nigdy nie postanie w jej rdzewiejącym baraku na brzegu strumyka Lost Dog. Potrzebowała pieniędzy i tylko dlatego zgodziła się. Włożyła zaproszenie do koperty i zalakowała ją purpurową pieczęcią. Dwa miesiące później Rex nieśmiało zapukał do jej drzwi. Była zaskoczona i zadowolona. Zaprosiła go do środka i ujęła jego silne ręce w swoje dłonie. Natychmiast zobaczyła jego duszę. Czasami dusza była ukryta pod wieloma warstwami dobrze ułożonej osobowości, ale z Reksem było inaczej. Jego ręka była ciepła, uścisk silny, a palce zdolne do czułości i przemocy. Gdy wpatrywała się w jego zniewalająco niebieskie oczy, od razu wyczuła, że jego żona jest zimna i oschła. - Nie jest pan szczęśliwym mężczyzną. - Nie wierzę w to. - Wiem. Próbował uwolnić ręce z jej dłoni, ale trzymała go mocno, bardzo zaabsorbowana tym wpływowym mężczyzną. - Ale nie jest pan szczęśliwy. - Oczywiście, że jestem. Dlaczego miałbym nie być? Puściła jego rękę. - Kocha pan swoją żonę i syna, ale nie jest pan szczęśliwy. - Zauważyła, że jego oczy stają się wąskie i że rumieniec złości zalewa mu szyję. - Od dawna nie jest pan szczęśliwy. - Przecież pani nic o mnie nie wie. - Czuję smutek i podejrzliwość. - Kto to załatwił? Roy? Nie, Harold. Zakładam się, że to Harold, prawda? - Nie dawał za wygraną. Sunny nie 100 Sprawdź 151 dwóch zdań dostałby czapę. Wprawdzie w meksykańskim kodeksie karnym nie było już kary śmierci, ale w teksaskim wciąż figurowała. A według informacji Diaza główna siedziba gangu znajdowała się w El Paso; Pavon może i ujdzie z życiem, ale jego szefowie już nie. Diaz nie był pewien, jak rozwiązano te kwestie w prawie międzynarodowym. Sądził jednak, że gdyby Pavona schwytano na terytorium Stanów Zjednoczonych, to podlegałby miejscowemu prawu. Podobnie było przecież w Meksyku, gdzie zjeżdżali naiwni turyści zwabieni dyrdymałami o swobodzie zażywania narkotyków. A potem... złapali cię w Meksyku, więc idziesz do meksykańskiego więzienia. Kwestie prawne stawały się tu jednak sprawą dyskusyjną. Jeżeli