- Kretyn - mruknał do siebie i pociagnał z puszki kolejny

Oczy Rossa były jak szparki. - Tak. Policzyła pewne rzeczy w pamięci i domyśliła się, że to Nevada Smith jest ojcem dziecka Shelby. Hm, czyż to nie interesujące? Mężczyzna, którego Ross McCallum próbuje obwiniać o morderstwo, mężczyzna, który dopilnował, żeby to Ross odpowiedział za śmierć Estevana, okazuje się ojcem dziecka Shelby! - Robi się coraz ciekawiej - mruknęła i wypiła kolejny łyk coli. - Masz jakiś dowód? - On nie miał żadnego dowodu, kiedy mnie wystawiał. - Chwileczkę. Wystawiał? Chcesz powiedzieć, że on cię wrobił? - Nazywaj to, jak chcesz. - Ross dopił piwo i dał Lucy znak, że chce jeszcze jedno. - A teraz posłuchaj. Mamy umowę czy nie? - Pochylił się do przodu, oparł łokciami o blat stołu, ściskając pustą szklankę wielkimi łapskami. - 159 Za darmo nie będę się wywnętrzał. Mam dostać co najmniej tyle, ile dawałaś Swaggertowi. Błyszczały mu oczy i Katrina uznała, że on całkiem nieźle się prezentuje. Oczywiście w wyblakłym T-shircie, znoszonych dżinsach i startych butach wyglądał jak prostak, ale to jego wybuchowy charakter i wiecznie ponura mina sprawiały, że nie uważano go za przystojniaka. - Zrobię, co się da - obiecała. - Jaki jest twój numer? Zadzwonię do ciebie. Ross uśmiechnął się przeciągle i złowrogo. - Telefonu nie mam, ale nie martw się, złotko. Odezwę się do ciebie. - Mrugnął do niej, a ona miała wrażenie, że coś zmroziło jej krew. - Dobrze. - Pogrzebała w torebce i znalazła dwudziestodolarowy banknot, który położyła na stole. Jej palce http://www.dobry-komin.net.pl/media/ optymistyczna wersja. - Z trudem wypychała słowa spomiedzy zebów, które wydawały sie scementowane. Lekarz wyprostował sie, wyłaczył swiatełko i skrzy¿ował rece na piersi. - Prosze mi opowiedziec o sobie. O rany. Musi pomyslec. Pogrzebac gdzies bardzo głeboko. - To... to takie dziwne. Wiem o pewnych rzeczach... na przykład... umiem czytac, rozumiem wszystko, chyba jestem niezła z matematyki, ale nie pamietam, ¿ebym sie jej uczyła. Lubie psy i konie, i pla¿e, i horrory... ale... - Przełkneła sline i z trudem poruszyła wargami nad unieruchomionymi zebami. - Nie pamietam mojej rodziny ani moich dzieci, ani moich rodziców, ani nawet me¿a. - Głos jej sie załamał, a w oczach

73 - No, dalej. - Poklepała klacz, kiedy dotarły na wzgórze. Burza rozszalała się na dobre. Wiatr i woda mocno targały trawą. Błyskawice przypominały niesamowite, postrzępione palce. Nad wzgórzami przetoczył się kolejny, donośny grzmot. Mrużąc oczy, Shelby pochyliła się do przodu i spięła konia butami. Klacz szarpnęła się, wyciągając długie nogi i stukając podkowami o błotnisty grunt. Piekący ból między nogami przypomniał Shelby o jej miłosnych zmaganiach Sprawdź płakac i Marla spojrzała w strone schodów. Gdzie jest ta Fiona? - Mo¿e jutro? Po południu? - Tak sie składa, ¿e akurat jutro mam troche wolnego czasu - za¿artowała Marla. W pierwszym odruchu miała ochote zapytac kogos o pozwolenie na zaproszenie gosci, ale postanowiła tego nie robic. To jej dom, do diabła. A teraz, sadzac po wrzaskach dochodzacych z góry, musiałaby 190 skonczyc rozmowe, by zajac sie dzieckiem. - Rano maja mi usunac te druty, wiec bede ju¿ mówiła wyrazniej. - Swietnie. Sprawdze tylko, czy wielebny ma jutro czas miedzy trzecia a czwarta. Mo¿e uda mi sie te¿ przyciagnac