zatrzymała sie na trzecim pietrze. - To znaczy... nie do domu,

realna. Głeboko zapadła w jej umysł, tak jak inna, podobna scena, która nagle z przera¿ajaca dokładnoscia wypłyneła na powierzchnie jej pamieci. - Nie pozwole na to - warknał Alex. - Nie pozwole ci go zabrac. 401 - Tak? To patrz, ty draniu - odpaliła, podchodzac do niego. - Pozwe cie do sadu, nie zawaham sie przed niczym, byle moje dziecko nie dorastało w tej... tej groteskowej sytuacji. Gdzie on jest? - Tu go nie ma. - Kłamiesz! - Sama sie przekonaj. - Jesli zrobiłes mu krzywde... - Głos jej sie załamał, na sama mysl o takiej mo¿liwosci ¿oładek podszedł jej do gardła. - Przysiegam, ¿e... - Nigdy bym go nie skrzywdził. Został ukryty, to wszystko. - Nie wierze ci. - Wbiegła na góre schodami, przeskakujac po dwa stopnie. Nie poszedł za nia. O Bo¿e, http://www.dobrabudowa.edu.pl kocha to malenstwo. - Wszystko bedzie dobrze - powiedziała, kołyszac Jamesa w ramionach - wszystko bedzie dobrze. Mama jest z toba. I... nie pozwoli, ¿eby cos ci sie stało, nigdy. - Ciekawe, jak zamierza tego dokonac? - Zrobie dla ciebie wszystko, chocby nie wiem ile mnie to kosztowało. - Przełkneła łzy i postanowiła, ¿e nie da sie zastraszyc. Nikt jej nie pomo¿e, zreszta nie wie, komu mogłaby zaufac. Bedzie musiała sama zwalczyc swoje leki. Jeszcze przez chwile stała w mrocznym pokoju, czujac, ¿e teraz bardziej potrzebuje kontaktu z synem, ni¿ on z nia. Przycisneła usta do puchu pokrywajacego czubek jego głowy. Tam, na zewnatrz, gałaz drzewa uderzała o dach i wiatr wsciekle bił w okiennice, ale w domu było bezpiecznie.

podłym nastroju. Zarówno pranie zwisające ze sznurków, jak i to, że większość krzaków pomidorów uschła w ogrodzie, nie poprawiły mu humoru. Miejsce, które nazywał domem przez prawie dwadzieścia lat, nie miało w sobie niczego ujmującego. Prawdę mówiąc, ten zakurzony dom - który należałoby natychmiast pomalować - wydawał mu się ostatnimi czasy pułapką, a nie azylem. Powiedzenie, że dom jest dla człowieka jak twierdza, nigdy przedtem nie brzmiało tak fałszywie. Sprawdź - Czesciowo. - Alex spojrzał mu prosto w oczy. - W koncu dochodzimy do sedna - powiedział Nick. Wzmagajacy sie wiatr hulał po parkingu. - Zgadza sie - odparł Alex ze smiertelna powaga. Jak zawsze, kiedy chodziło o interesy. - Cahill Limited potrzebuje zastrzyku swie¿ej krwi. - Albo kulki w łeb. - Ja nie ¿artuje. - Alex zacisnał wargi, wokół jego ust pojawiły sie drobne zmarszczki. Przez chwile naprawde wygladał na zdesperowanego. - Mógłbys choc raz okazac rodzinna solidarnosc. Bardzo by nam sie przydała. Matce. Mnie. Dzieciom. Marli. Nick wahał sie jeszcze.