- Przede wszystkim chce cie przeprosic za to, co robiłam

- Zdążyłem już skontaktować się z prywatnym detektywem. - Bez uzgodnienia ze mną? - Miała czelność uważać się za obrażoną, kiedy stała przed nim na jego zakurzonym 41 ganku. - Tak. - Ale nie pomyślałeś, że chciałabym wiedzieć... - Przerwała i chrząknęła, a potem zapatrzyła się w blask zachodzącego słońca, jaskrawe odcienie różu i złota, który podkreślał kontury wzgórz na zachodzie. - Och, rozumiem. - No myślę. Niemiłe uczucie, kiedy jest się pomijanym, co? A teraz - Nevada cofnął się o kilka schodków i usiadł na krawędzi poręczy - ustalmy sobie jedną rzecz. Pomagamy sobie nawzajem i pracujemy razem, żeby ją odnaleźć. To oznacza, że wymieniamy się informacjami. Żadne z nas nie porywa się na samodzielne poszukiwania. Zawahała się przez moment. - To uczciwy układ. - Dobrze. A więc gdzie jesteś? Mieszkasz w domu ze swoim starym? - Na razie. To go zirytowało, ale nic nie powiedział. - Postaraj się wydobyć coś od sędziego. - Próbowałam, wierz mi. - Podeszła do krawędzi ganku i patrzyła na pole, gdzie trzy najlepsze klacze Nevady skubały trawę, a ich boki błyszczały w ostatnich promieniach słońca. - I? - Och, równie dobrze mógłbyś rzucać śnieżkami w ogień. http://www.deska-tarasowa.info.pl/media/ - nie chuda jak osa Victorie Amhurst o skwaszonej twarzy, ale inna, cieplejsza kobiete, pachnaca tytoniem i perfumami z wyra¿a nutka wanilii. Dolly... miała na imie Dolly. - Mamo... - wyszeptała, wiedzac ju¿, ¿e kobieta, która ja wychowała, nie ¿yje. Nogi jej dr¿ały tak silnie, jakby za chwile miała upasc. Nie nazywa sie Marla. Tak jak podejrzewała. Nazywa sie Kylie Paris. A tamtej nocy, prowadzac mercedesa Pam, jechała do Monterey, aby odnalezc swoje dziecko. Dobry Bo¿e, wiedziała ju¿, dlaczego była wtedy z Pam. Odruchowo spojrzała na Jamesa. Drogie, drogie dziecko. Wszystko zaczeło sie od niego i na nim sie konczy. Po wyjsciu ze szpitala Kylie pokłóciła sie z Aleksem, odkryła, ¿e on i Marla ukryli Jamesa

- Nie mam nic do ukrycia. Albo tego nie pamietam, chciała powiedziec, ale ugryzła sie w jezyk. Teraz pragneła tylko, ¿eby ta rozmowa sie skonczyła, by mogła zamknac oczy, by lek zaczał działac i stepił ten koszmarny ból pulsujacy pod czaszka. Chciała poczuc, ¿e znowu sprawuje kontrole nad swoim ¿yciem. Sprawdź wzroku z ulicy, jakby chciał siła woli zmusic uciekiniera do powrotu. - W okolicy sa pewnie dziesiatki czarnych jeepów - powiedziała Marla. Osłaniajac dłonia oczy, patrzyła w strone zachodzacego słonca. -Nie byłoby te¿ nic dziwnego w tym, gdyby ta sama osoba, która przyjechała wtedy po Cherise, pojawiła sie dzis w kosciele. Mo¿e ten samochód nale¿y do jej me¿a albo do jednego z jej przyjaciół, albo do kongregacji. - Mo¿liwe. Ale czy to tylko zbieg okolicznosci, ¿e ten, kto przyjechał tym samochodem, zwiał, skoro tylko sie tu pojawilismy? - Mo¿e. - A mo¿e nie - odparł Nick. Jego dobry nastrój znikł.