taka blada! Najlepiej będzie, jak pójdziesz na górę i położysz

jedzenie, picie, spanie. Ty jesteś dla niej częścią jej świata. MoŜe nie pamiętać juŜ rodziców i... - Chcę, Ŝeby pamiętała. Dlatego stoi tu ich fotografia. Kiedy Erika podrośnie, opowiem jej o nich. Musi wiedzieć, Ŝe to są jej rodzice, a ja jestem tylko wujkiem, opiekunem. Alli starała się na niego nie patrzeć, ale niewiele z tych starań wynikało. Zamyśliła się. Jakaś fałszywa nuta zabrzmiała w jego głosie a Alli wyczuła to i pomyślała, Ŝe chyba nie w tym tkwi przyczyna. Powszechnie było wiadomo, Ŝe Mark bardzo kocha swoją bratanicę. Alison była świadkiem jego rozmowy telefonicznej, z której wynikało, Ŝe po śmierci brata i bratowej jemu przyznano opiekę nad dzieckiem, mimo iŜ był stanu wolnego. Alli nie zapomni tego dnia, kiedy Mark poleciał po Erikę do Kalifornii. Gdyby nie zaleŜało mu na dziewczynce, ona, Alli, nie znalazłaby się tutaj, w jego domu. Spojrzała na Erikę i napotkała wzrok Marka. - Kocha cię. Oboje macie identyczne piwne oczy, ten sam odcień cery, ten sam kształt ust, tyle Ŝe w zmniejszonej wersji. Mogłaby być twoją córką. WłoŜył ręce do kieszeni znanym Alli gestem. Znała go na tyle dobrze, Ŝe wiedziała, iŜ jest to przejaw gniewu. - Nieprawda - powiedział. - Widziałaś fotografię. My z Mattem jesteśmy do siebie podobni, ale sporo nas róŜni. Matt wiele cech ma po matce. Ojciec, w http://www.chatkapuchatka.edu.pl/media/ Postanowiłam... - zawahała się przez moment - rozstać się z nim. By uniknąć awantury, napisałam do niego list. Pewnie tego nie pamiętasz, ale wręczyłam go właśnie tobie. - Zamknęła oczy. Koszmar tej nocy powrócił do niej ze zdwojoną siłą. - Chad przeczytał mój list, wszedł na dach wieżowca Camden Tower i rzucił się w dół. Usłyszała dziwne mruknięcie. Zapewne był to wyraz dezaprobaty. Potrafiła sobie wyobrazić, co czuje teraz Scott. Wolała się nie odwracać, by nie ujrzeć cierpienia na jego twarzy. - Jak widzisz, jestem odpowiedzialna za śmierć Chada. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Nie wyobrażam sobie, byś ty mógł to zrobić. W pokoju zapanowało pełne napięcia milczenie. Miała

Z początkiem drugiego roku dzielna wdowa (odziana już w olśniewający strój w kolorze lawendowym i perłowym) robiła wszystko, aby zdobyć względy niejakiego Aldermana Henry’ego Bakera, znanego powszechnie wroga kobiet. Owładnięta nową pasją, wzięła sobie za punkt honoru zaciągnięcie go do ołtarza, przekonana, że to dla niego najlepsze wyjście. Realizacja tego celu zajęła ją całkowicie i Clemency mogła bez przeszkód poświęcać się swoim zainteresowaniom - spędzała czas na lekturze ulubionych książek i odwiedzała przyjaciół. Alderman Baker od pięć¬dziesięciu lat cieszył się stanem kawalerskim i jego awersja do małżeństwa była już przysłowiowa. Zakładano się nawet, co zwycięży - mizantropia Bakera czy zacięty upór wdowy. Gdyby Clemency o tym wiedziała, bez wahania postawiłaby na matkę. Jej nieustępliwość i żelazna wola, by za wszelką cenę dopiąć swego, niejednokrotnie w przeszłości obezwład¬niały zarówno Clemency, jak i jej ojca. Nagle, przez przypadek bądź też zrządzenie losu, Alderman Baker zmarł na apopleksję i pani Hastings-Winborough ponownie skupiła swą uwagę na córce. Choć nie mówiła otwarcie, że obecność w domu młodszej, atrakcyjniejszej i niewątpliwie mądrzejszej kobiety jest jej niemiła, to już same aluzje wystarczyły, by Clemency czuła się w jej obecności nieswojo i niezręcznie. Z ogromną ochotą przystała więc na możliwość spotykania się z Mary i Eleanor. Panny Ramsgate były żywymi, bezpretensjonalnymi bru¬netkami o śmiejących się oczach - Mary czarnych, a Eleanor szarych. Dziewczęta miały jeszcze trzech braci i młodszą siostrę, a ich dom od rana do wieczora pulsował życiem i wesołością. Clemency uwielbiała tam zachodzić, a i ją witano zawsze z wielką radością - pani Ramsgate uważała, że ma dobroczynny wpływ na jej niesforne córki. Gdy tylko się zjawiła, otoczyły ją zaaferowane Mary i Eleanor i bezceremonialnie wciągnęły do salonu. - Chodź! - Eleanor ścisnęła jej rękę. - Powiedz nam! Od paru dni umieramy z ciekawości. - O czym mam wam opowiedzieć? - zapytała zaskoczona dziewczyna. Sprawdź Cofnęła się jeszcze o krok, aż oślepiło ją światło. - Ty sukinsynu. Roześmiał się. - Ostatnio ciągle to słyszę, i zawsze od St. Germaine. Hope zrobiło się duszno, nie mogła już dłużej znieść piekącego słońca. Przeszła szybko obok Santosa, szukając schronienia w chłodnym holu. Z trudem łapała oddech. Nie miała pięciuset tysięcy dolarów. Nie miała. - Skąd mogę wiedzieć, że zobowiązania nie są fałszywe? Że w ogóle je masz? - Są w porządku. - Włożył rękę do kieszeni spodni. - Ma je mój adwokat. - Uśmiechnął się ponuro, widząc, jakie to zrobiło na niej wrażenie. - Jak widzisz, tym razem odrobiłem lekcje. Na pewno słyszałaś o kancelarii Hawthorne & Steele, prawda? Skontaktuj się z mecenasem Steele’em. To najlepszy prawnik od praw własności w całym mieście, może nawet na całym Południu. Hope zaczęła się trząść. Słyszała o Steele’u. Rzeczywiście był najlepszy. - To bez znaczenia - odpowiedziała. - I tak nie mam pieniędzy. - Ale możesz je mieć. - Zatoczył ręką dookoła. - Lily nie mieszkała w takich luksusach. Jestem pewien, że ten dom jest wart znacznie więcej niż pół miliona. Dodaj do tego twoje udziały w St. Charles, a okaże się, że masz aż nadto. - Ponownie wsunął ręce do kieszeni, szczerząc zęby w diabelskim uśmiechu. -1 pomyśleć, że ja, nędznie urodzony Victor Santos, zostanę twoim partnerem w interesach, prawda? Jeszcze lepiej, zamieszkam w rezydencji St. Germaine... - Nigdy! - krzyknęła, trzęsąc się z wściekłości. - Nigdy taka kreatura jak ty nie zostanie moim partnerem! Prędzej spalę to wszystko, niż dam ci choć jedną cegłę!