ręka wcisnęła jej między zęby grubą, obrzydliwą, kwaśną szmatkę, a żeby knebla nie można

– A po to, że... I Berdyczowski – taka to widać była noc – zdradził serdecznemu przyjacielowi wszystkie tajemnice śledztwa: opowiedział i o Aloszy Lentoczkinie, i o Lagrange’u, i oczywiście o swojej misji. Słuchacz tylko wydawał okrzyki zdziwienia. I kiwał głową. – Przysięgam panu – powiedział na zakończenie Matwiej Bencjonowicz i podniósł rękę, jakby składał przysięgę w sądzie – że ja natychmiast, od razu teraz, udam się do tej diabelnej chatynki zupełnie sam, doczekam północy i wejdę tam tak, jak weszli Aleksy Stiepanowicz i Feliks Stanisławowicz. Gwiżdżę na to, że może niczego nie znajdę, że wszystko to zabobony i łgarstwa. Najważniejsze, że przezwyciężę swój strach i w ten sposób odzyskam dla siebie szacunek! Lew Nikołajewicz zerwał się i wykrzyknął z zachwytem: – Jakie to wspaniałe, to, co pan powiedział! Ja na pańskim miejscu postąpiłbym dokładnie tak samo. Tylko wie pan, że... – Porywczym ruchem chwycił Berdyczowskiego za łokieć. – Nie można tam iść samemu. To jednak bardzo straszne. Niech mnie pan weźmie ze sobą. Nie, naprawdę! Chodźmy we dwóch, co? I milcząco spojrzał prawnikowi w oczy tak, że temu ścisnęło się serce i znów pociekły łzy. – Dziękuję panu – powiedział podprokurator z uczuciem. – Cenię sobie pański poryw, ale serce mi podpowiada, że powinienem wejść tam sam. Inaczej nic z tego nie będzie i http://www.centrumpsychologiipodrozy.pl/media/ może same się otworzyły pod wpływem uderzenia? Nie pamiętał. Ciało Denmy’ego zaczęło się poruszać jakby bez udziału jego woli. Wysiadł z wozu. Obaj policjanci jęczeli. Ktoś odezwał się skrzekliwie przez radio. Zaczęli jęczeć jeszcze głośniej, a starszy z nich wskazał na kluczyki dyndające mu przy pasie. Danny chwycił je i rozpiął kajdanki. Zauważył, że nadjeżdża następny policyjny wóz, ale już nie z Cabot. Ten był z Bakersville i Danny od razu poznał, kto siedzi za kierownicą. Rzucił kluczyki w trawę. Skoczył do przodu i wyrwał zaskoczonemu policjantowi broń. Oczy mężczyzny pobielały ze strachu. Zaczął coś bełkotać, ale Danny nie czekał, żeby go wysłuchać. Mgła podniosła się. Nie miał już wątpliwości. Biegł. Prosto do wąwozu. Przedzierał się przez zarośla. Słyszał wołania policjantów i ojca. – Czekaj, czekaj, próbujemy ci pomóc. – Synu, proszę...

starzec zachował tak bezwzględne milczenie, ale bądźmy wyrozumiali dla starego podania. Robiąc ustępstwo na rzecz naszego sceptycznego i racjonalistycznego stulecia, dopuszczamy nawet możliwość, że święty założyciel pustelni dotarł do wysepki nie cudownie idąc po wodzie, tylko na jakiejś tratwie bądź, powiedzmy, wydrążonym pniu – niech będzie. Ale mamy fakt niezaprzeczalny, sprawdzony przez wiele pokoleń i, jeśli wola, nawet potwierdzony dokumentalnie: żaden z pustelników osiadłych w podziemnych celach Pustelni Sprawdź prawił jej komplementy, zobaczy ją w takim rozpaczliwym stanie. Cóż, jestem grzeszna, próżna, kajam się. Teraz już dopisuję ostatnie linijki i idę. Noc jest dziś taka, jak trzeba – księżycowa. Właśnie w takie noce „Wasilisk” pojawia się przy Mierzei Postnej. Plan mój jest prosty: zaczaję się na brzegu i spróbuję wyśledzić mistyfikatora. Jeśli ten spacerek nic nie da, nazajutrz zajmę się igumenem i Wyspą Rubieżną. No, a jeśli zdarzy się tak, że spacerek zakończy się wyżej wspomnianym nieszczęściem, to liczę tylko na to, że do Waszej Przewielebności dotrze niniejsze pismo. Przewielebnego Ojca kochająca córka Pelagia