Niemal usłyszał głos Alexandry, że obiecał być szczery wobec kuzynki. Najwyraźniej

- Nie - powiedziała błagalnym tonem. - Tak - rzekł, pochylając się nad nią. Klara już wiedziała, że jest stracona. Wystarczyło, że spojrzała mu w oczy i od razu słabła. Bryce musnął ją wargami i wziął w ramiona. Nie spieszył się, całował delikatnie. Cierpliwie czekał, aż Klara rozchyli usta, by wsunąć w nie język i przytulić ją mocniej. Zdawała sobie sprawę, iż tym razem jest inaczej. Bryce wyraźnie panował nad sytuacją. Jednak z każdą chwilą oboje oddychali coraz szybciej i ogarniała ich coraz większa namiętność. Objęła go, spragniona jeszcze większej bliskości. Bryce pieścił wargi pocałunkami, budząc w niej gorące pragnienia. Pozwoliła na to, powtarzając w duchu, że jeszcze tylko chwila i zaraz mu się oprze. A jednak się nie udało. Podświadomie szukała w tej bliskości wszystkiego, czego dotąd nie miała. Prawdziwego życia, rodzinnej normalności bycia z tym człowiekiem i jego dzieckiem. Czuła, że uginają się pod nią nogi. Oderwała wargi od ust Bryce'a i odsunęła się. Wtedy spostrzegł łzy w jej ciemnych oczach. - Nigdy więcej tego nie rób - szepnęła, a potem wyszła z pokoju. Wiedział, co miała na myśli. Chodziło o pocałunki. Trwały chwilę, a bardzo skomplikowały sytuację. Ani pięć lat temu, ani teraz nie potrafił przestać o niej myśleć. Nie wyobrażał sobie, jak będą dalej żyli obok siebie. Dostał to, na co zasłużył. Następnego ranka Klara zachowywała się z rezerwą. Zajmowała się tylko jego córeczką, nie obdarzając go nawet jednym spojrzeniem. Wyglądało to tak, jakby ktoś przeciągnął między nimi niewidzialną linę. Całkiem się od niego odseparowała. Oboje mieli podkrążone oczy. Najwyraźniej źle spali tej nocy, rozmyślając o tym, co zaszło. - Chodź, kochanie, pójdziemy na spacer - powiedziała Klara, biorąc dziecko na ręce. - Dokąd? - spytał Bryce, wypijając ostatni łyk kawy przed wyjściem. - Do parku. - Nie zapomnij chronić małej przed słońcem. Robi się... - Zawsze o tym pamiętam - rzuciła obojętnie. - To dobrze. Jeśli chodzi o ostatnią noc... - zaczął. - Nie będzie więcej ani takich nocy, ani rozmów na ten temat. Liczy się tylko Karolina. Ile razy mam to powtarzać? Nie spodziewała się odpowiedzi, lecz nie potrafiła zapanować nad emocjami. Wczorajszy pocałunek był inny niż poprzednie i bardziej ją przeraził, czuła bowiem, że czyni ją wyjątkowo słabą i bezbronną. Zdawała sobie sprawę, iż ostatniej nocy pragnęła jeszcze więcej. Zamarzyła się jej inna rola niż tylko bycie kochanką na parę godzin. A przecież pracowała jako agentka CIA i świetnie sobie radziła. Miała własny pseudonim, kod rozpoznawczy, Stuart nie było nawet jej prawdziwym nazwiskiem. Gdyby Bryce dowiedział się o tym, natychmiast by się jej pozbył. Nie umiała oprzeć się jego czarowi, gdy całował tak... jakby ją wielbił. Jakby pragnął, żeby stała się dlań kimś więcej niż kobietą na jedną noc. Nie wiedziała, czego właściwie bardziej się obawia - jego niechęci po ujawnieniu, kim jest naprawdę, czy zaznania kilku dni normalnego życia jak w rodzinie. http://www.budujemy.info.pl/media/ - Wybacz, mamo, ale póki co ja prowadzę hotel. Jeśli chcesz przejąć moje obowiązki, możemy porozmawiać na ten temat. Tymczasem jednak pozwolisz, że sama będę podejmować decyzje. Nie było powodu, żebyś przyjeżdżała i nadal nie ma. Wszystko zostało już załatwione. Zadzwoniła sekretarka. Miała na linii reporterkę z „Times Picayune”, która prosiła o krótką wypowiedź. Kiedy Gloria przyjęła rozmowę, matka wstała, podeszła do biurka i wzięła w dłoń jedno ze stojących na blacie zdjęć - fotografię ojca zrobioną na krótko przed wypadkiem. Delikatnie przesunęła po niej palcami. Glorii na ten widok ścisnęło się gardło. Po śmierci Philipa wokół matki zaczęli pojawiać się liczni mężczyźni, ale wszystkich odprawiała z kwitkiem, twierdząc, że nikt nie jest godzien zająć miejsca jej ukochanego męża. Przez wiele lat Gloria czekała, że matka zmieni w końcu zdanie i że samotność Hope przestanie wreszcie ciążyć jej na sumieniu. W końcu pogodziła się z tym, że Hope z nikim się nie zwiąże, nie umniejszało to jednak ani trochę jej poczucia winy. - Tak... - mówiła do słuchawki, skupiając na powrót uwagę na pytaniach reporterki. - Może pani napisać, że tak właśnie powiedziałam. Jeśli będą potrzebne dodatkowe informacje, proszę dzwonić. Kiedy skończyła rozmowę, matka odstawiła zdjęcie i posłała jej uważne spojrzenie. - Domyślam się, że widziałaś go dzisiaj w nocy... Gloria poczuła suchość w ustach. - Jeśli masz na myśli Santosa, to owszem, widziałam. Prowadzi tę sprawę. - Słyszałam. Wiem, że jest policjantem. - Hope wymówiła to słowo tonem, który nie pozostawiał wątpliwości, iż bycie gliną utożsamia się w jej pojęciu z wpadnięciem do kloaki. Glorii krew uderzyła do głowy. - Podobno bardzo dobrym detektywem. Jednym z najlepszych w Nowym Orleanie. Cieszę się, że to on prowadzi sprawę. - Zerknęła na zegarek. - Jeśli to już wszystko, pozwolisz, że wrócę do pracy. - Oczywiście. Masz swoje sprawy. - Hope zatrzymała się jeszcze przy drzwiach. - Byłabym zapomniała. Wydaję małą kolację w sobotę, w Sali Renesansowej, o ósmej. Może przyprowadziłabyś tego miłego chirurga plastycznego, z którym się spotykasz? Jak on ma na imię?

się, że zostaliśmy. Fiona poklepała córkę po kolanie. - Bardzo się spodobałaś, moje dziecko! Widziałeś, Lucienie, ilu młodych dżentelmenów i dam chciało porozmawiać z naszą Rose? Hrabia wcisnął się w kąt powozu i zamknął oczy. - W swych dokonaniach panna Gallant przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Sprawdź - Sam jestem zaskoczony. - Niech pan będzie ostrożny, milordzie. Niebezpiecznie pan łagodnieje. Nie zdążył nic odpowiedzieć, bo podszedł do nich wysoki, jasnowłosy dżentelmen. Podał rękę Kilcairnowi, ale spojrzeniem biegał od Alexandry do Rose, jakby nie mógł się zdecydować, na kim skupić uwagę. - Robercie, widzę, że wyrwałeś się spod matczynych skrzydeł - powiedział hrabia. - Zabrałem ją ze sobą, bo uważa, że życie tutaj jest dużo bardziej ekscytujące niż w Lincolnshire. Lucien zmrużył oczy. - Robercie, to moja ciotka Fiona Delacroix, jej córka Rose i ich dama do towarzystwa, panna Gallant. Drogie panie, oto Robert, lord Belton. Wicehrabia wyglądał na dwadzieścia parę lat, był odrobinę niższy od Balfoura i niemal równie przystojny, jak on.