panicznie bała się samotności, bała się samotnej starości, choć starannie to przed wszystkimi

– Nie ma mowy. Zdjął jej okulary przeciwsłoneczne i napotkał spojrzenie zielonych oczu, równie pełne życia i namiętności, jak u Jennifer. A jednak było coś, co się nie zgadzało. Czuł w głowie pulsowanie, miliony pytań przebiegały mu przez głowę. Kim ona jest? Dlaczego to robi? Skąd się wzięła? – Przez ciebie zginęły dwie kobiety. Coś błysnęło w jej oczach. Cofnęła się. – Co? Zginęły? Nie. – Shana McIntyre zamordowana we własnym basenie. Słyszałaś o tym, prawda? Wydawała się naprawdę wstrząśnięta. – Myśli pan, że ja... ? Boże, nie. Nie miałam z tym nic wspólnego. – ALorraine Newell? Pamiętasz ją? Patrzyła na niego pustym wzrokiem, jakby nigdy o niej nie słyszała. – Ona także nie żyje. Oberwała wczoraj kulkę w głowę. Zaraz po tym, jak do mnie zadzwoniła. Widziała cię wczoraj, pewnie na krótko przed tym, jak ją zastrzeliłaś. Traciła pewność siebie. – Nic o tym nie wiem. Jej dolna warga drżała bardzo przekonywająco, ale wiedział już, że dobra z niej aktorka. – Pojedziemy teraz do miasta. – Co? – Sporo osób chce z tobą pogadać. Policjanci. Na chwilę zamknęła oczy. http://www.bezantybiotykow.com.pl/media/ dorastaniem dzieciaka. Czy to takie złe? Nie. Ale prawda jest taka, że nie dopuszczał nawet myśli o emeryturze. I tak samo nie mieściło mu się w głowie, że zaczyna nowe życie z małym dzieckiem. Spakował się, schował kaburę i pistolet, wyłączył komputer i wsunął go do torby. Nie powinien zapomnieć o cholernej lasce. Najchętniej cisnąłby ją do śmieci, ale zabrał ją ze sobą. Po raz ostatni rozejrzał się po obskurnym pokoju i zamknął za sobą drzwi. Wymeldował się, pojechał na lotnisko LAX, tkwił w korku. Wydawało mu się, że czas się zatrzymał. Skoro już podjął decyzję o powrocie do domu, niecierpliwił się, chciał tam być jak najszybciej. Zapewne jego niepokój wynikał także z braku snu i z obaw, że dwie kobiety w Los Angeles zginęły przez niego... Ale naprawdę musiał się przekonać, że O1ivii nic nie grozi. Czas płynął powoli, w końcu zobaczył wieże lotniska i restaurację Encounters,

ją zabić, jeśli jeszcze tego nie zrobiła. Ma gdzieś zasady. Mieli jechać za wozem patrolowym do Parker Center, zgłosić, czego się dowiedzieli, i zebrać wszelkie możliwe dane o miejscu pobytu Corrine O’Donnell. – Znajdziemy ją – mruknął Montoya. Jego twarz wydawała się ponura i spięta w świetle deski rozdzielczej. – Znajdziemy O1ivię i załatwimy tę O’Donnell. Sprawdź czekał na drobne od przechodniów. Nieco dalej tarocista czytał z karty, a dwudziestoparoletnia turystka chciwie chłonęła każde jego słowo. Kolejny dzień w Dzielnicy Francuskiej. Lało coraz mocniej. Bentz przeszedł przez jezdnię obok smętnej dorożki i wszedł do sklepiku. O1ivia właśnie nabijała należność na kasę: kilka koszulek, pudełeczko piasku, kamieni, miniaturowe grabki – zestaw do relaksu – miniaturowa główka aligatora i dwie staroświeckie lalki. Patrząc na makabryczny towar, Bentz doszedł do wniosku, że najwyższy czas, by żona zajęła się swoim gabinetem psychoterapeutycznym. Pora zostawić ten sklep z paskudztwami i pogadać z ludźmi, którzy mają prawdziwe problemy. – Cześć. – Zauważyła go, gdy ustępował drogi obciążonej pakunkami klientce, która szybkim krokiem szła do drzwi. – Cześć.