- No i każda z dziewczyn miała wypalony znak krzyża - dokończył Santos, pocierając nos. - Wiem, pamiętam. Ale musi być coś jeszcze. Jakiś trop, który przeoczyliśmy.

- Nie za bardzo. Szybciej dojedziemy, nadkładając drogi, niżbyśmy mieli tkwić w korku i czekać, aż zlikwidują wyciek. Nie wiem jak ty, ale ja wolę nie wdychać tego gówna, które się tam rozlało. - Jasne - mruknął Santos, próbując przemóc narastający niepokój. Rick jest w porządku, upewniał się w duchu. Postąpił zupełnie przytomnie, decydując się na objazd. Dlaczego zatem nie może pozbyć się uczucia, że coś jest nie w porządku? - Dobrze się czujesz? - zatroskał się Rick. - Jakoś blado wyglądasz. - Dobrze. Jestem tylko zmęczony. - Santos przesunął się nieznacznie ku drzwiczkom. Rick rozgadał się. Zaczął opowiadać o uniwersytecie, o psychologii. Od czasu do czasu pytał Santosa o rodzinę, o jego życie, lecz Santos za każdym razem zbywał pytania, kierując rozmowę na inny temat. Słuchał chłopaka i powtarzał sobie, że wszystko jest OK, że nie dzieje się nic złego. A jednak coś było nie tak. Nie potrafił powiedzieć co, lecz czuł każdym nerwem, że powinien mieć się na baczności. - Powiedz mi, ale szczerze... - zagadnął Rick. – Nie masz babki w szpitalu, no nie? Nie masz nikogo na świecie. Nikt na ciebie nie czeka, Victor. Santos poczuł, że włosy stają mu dęba. Rick zerknął na niego z szerokim uśmiechem, który mówił „mnie możesz zaufać, stary”. Jednak pozory często mylą. Tego nauczył się przez ostatni rok. Zrobił zdziwioną, lekko urażoną minę i odparł: - Mówiłem ci, jadę do babki. Staruszka jest ciężko chora. Prosiła, żebym natychmiast przyjechał. Dlaczego myślisz, że kłamię? - Znam trochę życie. - Rick pewnie prowadził wóz wąską, krętą drogą. - Co mogę pomyśleć, spotykając w środku nocy takiego dzieciaka, jak ty? Coś tu nie gra. Puściłeś się w świat szukać szczęścia, mam rację? - Nie czekając na odpowiedź Victora, dodał: - Mogę ci pomóc, dać ci nocleg na jakiś czas i tak dalej... - Niby z jakiej racji? Przecież mnie nie znasz. - Kiedyś byłem w takiej samej sytuacji i dobrze wiem, co to znaczy. Wierz mi, Victor, jest ciężko, nawet sobie nie wyobrażasz, jak ciężko. Santos był bliski kapitulacji. Miał ochotę przyznać się i przyjąć pomoc Ricka. Oferta brzmiała szczerze, zachęcająco. Z drugiej strony to, co przeszedł przez kilka ostatnich miesięcy, nauczyło go ostrożności wobec ludzi. Przekonany, że za każdym życzliwym gestem muszą się kryć ciemne motywy, nikomu już nie dowierzał i nie ufał w dobre intencje. Ten człowiek mógł kłamać, może chciał go podejść. Dlaczego miałby pomagać nieznajomemu? - Domyślam się, że ciężko. - Santos spojrzał Rickowi prosto w oczy. - Ale mnie to nie dotyczy. Nie szukam pomocy. W Baton Rouge czeka moja babka. - Jak chcesz. - Rick wzruszył ramionami i wyszczerzył zęby. Było w tym uśmiechu coś odpychającego, fałszywego. Santos wzdrygnął się z odrazą. - W każdym razie dzięki za propozycję. http://www.beton-architektoniczny.org.pl - Tak. Co... - Musi pani wybrać jego najbardziej znane sztuki i przeczytać je nam po południu. Rose też weźmie którąś z ról. Alexandra odstawiła filiżankę, zastanawiając się, czy przypadkiem jeszcze nie śpi. - Zamierzałam udzielić Rose kolejnej lekcji etykiety - powiedziała. - Jutro jest bal u Bentleyów, jak pani wie. - Może pani ją uczyć w drodze do muzeum - stwierdziła Fiona zdecydowanym tonem. - Co prawda, moja córka ma wystarczająco dobre maniery. Myśli pani, że drogi Lucien będzie nam towarzyszył? Alexandra przełknęła uwagę. - Wątpię, pani Delacroix. Wspomniał, że wybiera się dzisiaj na aukcję koni. - Mamo - wtrąciła w końcu Rose, równie zdziwiona, jak guwernantka. - Po co iść do zatęchłego starego muzeum? Lex obiecała wziąć mnie na zakupy.

— Moja miła panienko! Kochana, miła panieneczko! Nie ma pan pojęcia, jak pieszczotliwe i łagodne było jego obejście. — Cóż panią tak przeraziło, miła panieneczko!? Jego głos był nieco zbyt przymilny. Przebrał miarę. Toteż miałam się na baczności. — Byłam taka niemądra, że poszłam sama do pustego skrzydła — odrzekłam. — Ale tam było tak pusto i samotnie w tym półmroku, że ogarnął mnie strach i wybiegłam stamtąd. Och, cóż za potworna cisza tam panowała! — Czy tylko, to? — rzekł, przyglądając mi się bacznie. — Tak. A co pan ma na myśli? — spytałam. Sprawdź - Tak? - Przypilnuj Karoliny. Obiad jest już gotowy - powiedziała. Podniósł się z podłogi i pomógł jej wstać. Nie przytulił, jak tego pragnął, ani nie pocałował. - Zjesz z nami, prawda? - spytał. Zawahała się przez moment. - Tak - odrzekła, a on tylko się uśmiechnął. Został z dzieckiem, podczas gdy Klara ruszyła do kuchni, zastanawiając się, co się z nią dzieje, kiedy w pobliżu pojawia się Bryce Ashland. ROZDZIAŁ SIÓDMY Mógłby powiedzieć, nie myśl, tak jak ja nie myślę, rozważała w duchu Klara, nakazując sobie ostrożność w reakcjach na zachowanie Bryce'a. Niedawny pocałunek nie zakończył się niczym gwałtownym. Miał w sobie coś ze zwyczajnego pocałunku kochanków. Tylko że oni nie byli kochankami, ale przeciwnikami. Podczas obiadu mężczyzna patrzył na nią w sposób, którego nie rozumiała. Nie lubiła niejasnych sytuacji. Zawsze wolała wiedzieć, co się wokół niej dzieje. Dlatego była tak dobrą agentką CIA. Teraz jednak odnosiła wrażenie, że sprawy wymknęły się spod kontroli. Bryce okazał się nieprzewidywalny. Tym bardziej należało okazać ostrożność i nie zapominać o lekcji otrzymanej od Marka Faradaya. Zdawała sobie sprawę, że pragnie tego mężczyzny tak jak on jej. Oboje są dorośli, więc wszystko powinno przebiegać bez przeszkód, podobnie jak pięć lat temu. Jednak wtedy on nie był ojcem ani wdowcem, który skazał się na odosobnienie, by przeżywać żal po utracie żony. Klara pamiętała wszystko, co usłyszała od Hope na temat jego małżeństwa zawartego po jednej nocy spędzonej z Dianą. Kiedy okazało się, że zostanie ojcem, postąpił, jak należało, i ożenił się z matką dziecka. By! szlachetnym człowiekiem, a poza tym mógł przecież kochać żonę. Miłość zawsze łączyła się dla Klary z kłopotami. W pracy, którą wykonywała, byłaby zabójcza, ponieważ osłabiała czujność. Sypianie z Bryce'em jeszcze silniej przywiązywałoby ją do niego. W tej chwili uświadomiła sobie, że on wiódł normalne życie rodzinne, którego ona wcale nie miała. Wolała nie myśleć o tym, iż nie czeka jej żadna przyszłość, bliscy, trwałe przyjaźnie.