że nie potrafi dotrzymać jej kroku. Willow roześmiała się także,

- Ona mnie wrobiła. Tak. Znowu pokręciła głową, czując, że krew odpływa jej z twarzy. To niemożliwe, powtarzała sobie z uporem. To się nie mogło zdarzyć.. - Przykro mi, Glorio. Też bym wolał, żeby to nie była prawda. Popatrzył na swoje dłonie, uniósł wzrok. Widząc bezradny wyraz jego twarzy, Gloria wstrzymała oddech. Owładnął nią strach, zaczęła się trząść. - To nieprawda! - Poderwała się z fotela, zaciskając dłonie w pięści. - Powiedz, Santos, dlaczego to robisz? Wiem, że ty jej nienawidzisz. Wiem, że masz powody, ale to... to jest... Odwróciła się od niego, nie mogąc znieść pełnego współczucia wzroku. Ukryła twarz w dłoniach, szukając słów, które odsunęłyby od niej koszmar. - To wykracza poza nienawiść, Santos. To jest chore. Tobie potrzebna jest pomoc. Wstał i podszedł do niej. Ujął jej dłonie i zaczął rozcierać, jakby chciał je ogrzać. - Kochanie, to nie ja jestem chory. Uwierz mi, że nie cieszy mnie zadawanie ci bólu. Wyrwała ręce. - Nie wierzę ci! To kłamstwo! Nie zniosę tego, ona jest moją matką! - Wiem. Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo bałem się tu przyjść, powiedzieć ci o wszystkim. Nie wyobrażasz sobie... - Daj spokój, nie udawaj. Tobie to sprawia przyjemność. Zesztywniał. - Kierujesz swój gniew na niewłaściwą osobę, Glorio. Nic nie zmieni faktów. To nie ja cię krzywdzę, oboje dobrze o tym wiemy. Zakryła dłonią oczy. To nieprawda. To nie może być prawda. - Przyniosłem... dowody. Mam zdjęcia. Ale nie chciałbym, żebyś je oglądała. - Ścisnął ją za ramię, zmuszając, żeby na niego spojrzała. - Po prostu mi uwierz, Glorio. Tak będzie lepiej. - Zdjęcia? - powtórzyła z płaczem. - Jakie zdjęcia? http://www.bassety-adopcje.pl/media/ - Droga Clemency, czy zdajesz sobie sprawę, że pod jednym względem wpadłaś z deszczu pod rynnę? - Jak to? - zaniepokoiła się dziewczyna, rozglądając się wokoło ze strachem, jakby jej kuzynka chowała w szafie kolejnego wyuzdanego arystokratę. - Nazwisko rodowe Storringtonów brzmi Candover, a my znajdujemy się właściwie w Abbots Candover, niespełna pięć kilometrów od ich rodzinnej posiadłości! - Rzeczywiście, nie pomyślałam o tym, ale wątpię, aby mnie tu szukali. - Ufam, że się nie mylisz. Mieszkam tu zaledwie od kilku miesięcy i jak dotąd mało kto wie, kim jestem. Naturalne, że będąc w żałobie chodziłam tylko do kościoła. Uzgodniły między sobą, że w razie potrzeby Clemency poda się za ubogą kuzynkę, która przyjechała do ciotki dla podtrzymania jej na duchu. Nie doceniły jednak wścibstwa okolicznych wieśniaków, skrzętnej dociekliwości pana Jamesona ani determinacji pani Hastings-Whinborough. Mały domek w Abbots Candover nie leżał na takim odludziu, jak sądziły. Lysander, w milczeniu i z zaciśniętymi ustami pomagał lady Helenie wsiąść do powozu czekającego przed domem Hastingsów na Russell Square. W salonie została rozhisteryzowana pani Hastings-Whinborough wraz ze służącą Adelą i ochmistrzynią, które zajęły Się nią, podając na przemian to sole trzeźwiące, to kieliszek z brandy. - Czułam, że któregoś dnia narazi mnie na taki wstyd - zawodziła. - Aby wystawić matkę na takie poniżenie! Co za hańba! Adela spojrzała znacząco na ochmistrzynię. Obie miały wyrobione zdanie na ten temat, Sally bowiem jak zwykle nie mogła się powstrzymać i rozpowiedziała plotki. Kan¬dydat na męża dla panny Clemency może i jest lordem, ale też obrzydliwym rozpustnikiem. Wszyscy doskonale wie¬dzą, co się dzieje w domach uciechy w Covent Garden, do których jego lordowska mość nader często zaglądał i nie było służącego, który by z całego serca nie współczuł Clemency. - Ten markiz, proszę pani... - zaczęła gospodyni ostrożnie. - Krążą na jego temat okropne pogłoski. To znany libertyn i jawnogrzesznik...

Bzdura! Ona zawsze będzie kochać Marka. Uniosła głowę, bo usłyszała pukanie. Wiedząc, Ŝe to nikt inny, tylko Mark, nie zareagowała. Nic nie mają sobie do powiedzenia. Gdy pukanie rozległo się ponownie, pomyślała, Ŝe zapyta, czego on chce. Na pewno nie jej, pomyślała. Z cięŜkim westchnieniem podeszła do drzwi. - Kto tam? Sprawdź - Szkoda, że nie doszło do małżeństwa ze śliczną córką kupca - rzekła niedbale. - Co się stało, panno Baverstock? - Nie... nic takiego. Upuściłam parasolkę, to wszystko. Jestem taka niezdarna - odparła Oriana. Adela uśmiechnęła się. Diana i Arabella spędziły popołudnie przy huśtawce. Właściwie był to konar starej brzozy, rosnącej przy strumyku, z którego doprowadzano kiedyś wodę do klasztornych stawów. Arabella zdradziła, że to jedno z jej ulubionych miejsc jeszcze z czasów dzieciństwa, a i teraz żadna z dziewcząt nie była na to zbyt dorosła. Gałąź rosła nisko i podkasawszy sukienkę, można było z łatwością tam wejść i przesunąć się nad wodę. Jeśli zsunęły się wystarczająco daleko, pod wpływem własnego ciężaru zaczynały się kołysać. Spośród wszystkich młodych gości Diana najbardziej cieszyła się z przyjazdu. Panna Stoneham okazała się wspaniałą nauczycielką, a poranna lekcja była ciekawa i zabawna. Poza tym bardzo polubiła swoją kuzynkę Arabellę. Po latach dokuczania ze strony Adeli, rozpieszczana przez Gilesa i cierpiąca na napady wstydu, teraz dopiero poczuła, że żyje. Arabella także dobrze się bawiła. Nie znała dotąd żadnej rówieśnicy. Pomimo diametralnie różnych charakterów, a może właśnie dzięki temu, stały się szybko przyjaciółkami. Diana podziwiała żywiołowość Arabelli, ta z kolei uznała, że jej kuzynka, choć tak nieśmiała, ma podobne jak ona własne opinie, tyle że bardziej przemyślane. Pod pewnymi względami Arabella była, jak na swój wiek, bardzo niedoj¬rzała i zauważyła, że Diana ma coś, czego jej brakowało. - Wpadam czasami w okropne tarapaty - westchnęła i usiadła wygodniej na gałęzi. - Tak się nudziłam, zanim przyjechałaś. Di, gdybyś tylko wiedziała... - Chciałabym postępować jak ty - przyznała się kuzynka. - Ale jestem na to zbyt tchórzliwa. - To wcale nie wygląda tak wesoło - zwierzyła się Arabella, podskakując lekko, aż zatrzęsły się liście. - Mówię ci. Di, w zeszłym tygodniu przeżyłam prawdziwą katastrofę. Obiecaj, że nie będziesz zgorszona. - Jak mogę obiecać, jeśli nie wiem, co chcesz powiedzieć? - zapytała Diana logicznie. - Ale cokolwiek by to było, nadal pozostanę twoją przyjaciółką, Bello. Arabella zdecydowała, że to wystarczy i cichym głosem opowiedziała kuzynce historię z Joshem Baldockiem. - Och, Di, tak się bałam - skończyła szeptem. - A potem Poczułam straszny wstyd. To było okropne! Wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby nie nadeszła panna Stoneham.