– Chodzi mi o prawdziwy dowód, najlepiej na piśmie. Nazwiska i

są niszczycielami. John ponownie spojrzał przez lornetkę. Sprawdził brzeg rzeki i pobliskie zarośla, upewniając się, że Clark jest sam. Wiedział, że może jeszcze odzyskać Juliannę. Tak, jeszcze nie jest za późno. Musi tylko ją odnaleźć. Ale najpierw Clark Russell zapłaci najwyższą cenę za swą zbrodnię. Wstał i zaczął schodzić w stronę rzeki. Szedł bez wysiłku i niemal bezgłośnie, torując sobie drogę w zaroślach. Oddychał nieco głębiej, bo wiedział, że zapas tlenu będzie mu potrzebny do dalszych działań. Zabijanie nie powinno mieć osobistego charakteru. Chodziło o to, żeby wykonać zadanie najszybciej i najlepiej jak to tylko możliwe, a potem wycofać się w bezpieczne miejsce. Tak właśnie go uczono. Dzięki temu, że opanował tę sztukę niemal do perfekcji, stał się jednym z najbardziej cenionych ludzi Firmy. Zyskał też swój operacyjny pseudonim – Lód. Jednak ta sprawa była inna. John zmrużył oczy i spojrzał z nienawiścią w stronę łowiącego mężczyzny. Clark naruszył zasady. To była jego wina. Nie może teraz po prostu zastrzelić go strzałem w plecy, zadusić garotą czy zasztyletować. http://www.badaniekliniczne.com.pl widniało nazwisko Malindy Compton. - Jack Brannan czeka na ciebie w gabinecie. Zmarszczywszy lekko brwi Malinda spojrzała na swoją wspólniczkę. - Jack Brannan? Mówił, o co chodzi? Cecile wzruszywszy ramionami zamknęła szufladę kasy. - Nie. Powiedział tylko, że chce się z tobą zobaczyć. Wciąż skrzywiona, Malinda ostrożnym spojrzeniem obrzuciła zamknięte drzwi do swego gabinetu. Przychodziły jej do głowy tylko dwa powody, dla których jakiś mężczyzna mógłby ją odwiedzić w sklepie. Wiedząc o tym z westchnieniem podeszła do stojącej

i czułości. Jack nie był pewien, czy potrafi jej to dać. Ale kiedy uniosła głowę i ujrzał w jej oczach morze niepewności i wątpliwości, zrozumiał, że będzie musiał spróbować. Ujął jej dłoń i wolno podniósł do ust. - Chcę to za mało powiedziane - szepnął. Sprawdź - Chyba musimy najpierw poszukać rogów i tych części, które są na brzegach, prawda? - zwraca się do Grace, biorąc do ręki kilka kawałków i próbując je segregować. Dziewczynka nie odpowiada. Chwyta garściami fragmenty puzzli, przerzuca je z jednej ręki do drugiej i po chwili - Laura nie może uwierzyć w to, co widzi - pokazuje cztery narożne fragmenty. - Świetnie! - chwali małą. Szybko dalej segreguje puzzle; nie chce być od niej gorsza, ale pośpiech wcale jej nie pomaga. Z kupki, na którą rzuca fragmenty układanki, które - według niej - nie są brzegowe, Grace co chwila palcami swojej małej rączki wyjmuje kawałek z jedną prostą krawędzią. Laura przestaje się wysilać. Patrzy z podziwem, jak dziewczynka oddziela części tworzące zarys obrazu, od tych znajdujących się w jego wnętrzu. Jej zajęłoby to pewnie godzinę, a Grace radzi sobie z tym w kwadrans. Laura już nie próbuje jej pomagać i nie wierzy własnym oczom, kiedy po kilku minutach w dolnym brzegu nie brakuje żadnego kawałka. Wkrótce gotowy jest górny. Obawiając się, że jeśli nie dopasuje do siebie choćby kilku fragmentów, ucierpi jej autorytet, Laura stara się wyłowić te, które mogą tworzyć najjaśniejszy fragment - białe tutu baletnicy. Grace w tym czasie układa pionowe brzegi i zamyka obramowanie obrazu. - Świetnie ci to wychodzi - chwali ją Laura. - Radzisz sobie znacznie lepiej niż ja. - Wiem - rzuca bezczelnie dziewczynka. Jej małe palce zwinnie wyławiają puzzle z fragmentami twarzy, ramion, nóg i tułowia, dopasowują je do siebie i zanim Laura się spostrzega, w postaci baleriny nie brakuje ani jednego kawałka. - Jeszcze tylko tło - mówi Laura. - Z tym będzie pewnie trochę trudniej - dodaje, widząc, że fragmenty, które pozostały, nie mają żadnych charakterystycznych szczegółów i nie różnią się niczym poza odcieniami szarości. Mała wzrusza ramionami. Jej palce dalej śmigają, a kiedy już niewiele brakuje do tego, by kawałki utworzyły całość, Grace jednym ruchem ręki wszystko burzy. - Dlaczego to zrobiłaś?! - oburza się Laura. - Bo już mi się nie podoba. - Jeśli się coś zaczyna, trzeba to skończyć.