D. potrzebach materialnych podopiecznego.

- Jesteś jakaś nieswoja. Oto cały Jack Wade, któremu w żaden sposób nie da się zamydlić oczu. Więc, Lizzie Piper, lepiej weź się w garść. - Trochę boli mnie głowa - skłamała. - Nic wielkiego. - Na pewno? - Na pewno. - I dalej przygotowywała toad-in-thehóle. - Tylko mnóstwo bisto poproszę. - Ależ proszę, panie Gourmet. - Lizzie uśmiechnęła się i po krótkim milczeniu zapytała: - Czy naprawdę podoba ci się ten pomysł wspólnego wyjazdu? - Jasne - błysnął uśmiechem chłopiec. - Na pewno będzie super. - Zawahał się lekko. - Czy dlatego masz taką minę, mamo? Bo się martwisz o mnie, o tę podróż i w ogóle? Lizzie uchwyciła się tego pretekstu. - Chyba tak. Troszeczkę. - Naprawdę nie ma powodu. Przecież tatuś wszystkim się zajmie. Uśmiechnęła się i odwróciła do kuchni. Przez chwilę http://www.abc-psychoterapia.com.pl/media/ Pomoc była potrzebna dowódcy, akurat uwalniającego się od ziemniaczanego okładu. Zbój podle rzucił się na mnie od tyłu, owiną linką szyję i powlókł w krzaki. Opierałam się i wyrywałam, tak, że roz¬bójnikowi wypadało nieźle się napocić zanim ja doszłam do bezradnego stanu. Uroczystości zła przeszkodził Rolar, który rzucił się mi na pomoc. Ciągnąć moje zgrabne, lecz jednakże nie lekkie ciało, kiedy za tobą goni po piętach rozwścieczony wampir, uzbrojony w miecz, rozbójnikowi wydało się to głupie. Z najbardziej oburzającą obrazą odrzucił mnie na bok, i póki ja, kaszląc, skręcałam się na ziemi, mało interesowałam otoczeniem, które zdążyło powrócić do pierwotnego stanu. - Trzymasz się? - Rolar objął mnie za ramiona i pomógł usiąść. Spróbowałam kiwnąć i zasyczałam od bólu. - Stosunkowo. Jak tam Orsana? Wampir szybko obejrzał się, lecz było już późno. Najemniczka świetnie odparowała, rozbójnik odsłonił się dla prostego uderzenia i w tym samym miejscu je otrzymał. Orsana obiema rękami chwyciła się za miecz i przekręciła go jak klucz w zamku. Z piersi napadającego zbójcy, krew lunęła fontanną z ust, zabryzgawszy koszulę Orsany. Wyrwawszy miecz, dziewczyna na chybił trafił rzuciła nim przez ramię, nie tracąc czasu na obrót do sapiącego za plecami przeciwnika. Ochrypły jęk wynagrodził jej żwawość. Wierzgnąwszy nogą upadające ciało, najemnica wyswobodziła klingę i szybko obejrzała się, lecz chętnych rozbójników zabrakło. Ostatni rozbójnik doszedł do wniosku, że on w polu nie wojownik i dał nurka w krzaki, skąd doszedł przeraźliwy, raniący uszy świst i tupot oddalający się końskich kopyt. Orsana w zapale rzuciła się za nim, lecz zastała tylko słup pyłu i rozoraną przez kopyta ziemię. Nikczemnik zdążył odwiązać i spłoszyć konie poległych kolegów i uciekł sam. Rolar czubkiem buta przewrócił najbliższego trupa, zajrzał w szkliste oczy i, raptownie machnąwszy mieczem, jednym uderzeniem odciął nieboszczykowi głowę. - Jakoś zbyt łatwo z nimi sobie poradziliśmy - zauważył, przechodząc do setna. - Według ciebie łatwo? - przerzęziłam, obmacując gardło. Od linki zostało długie wąskie oparzenie - widocznie, nasączyli ją jakimś draństwem. Najpierw bransoleta, teraz to... trzeba ich pochwalić - do mojego porwania przygotowywali się na poważnie, nawet miejsce odpowiednie wybrali, uwzględnili wszystko... prócz moich przyjaciół. Wampir dwoma palcami strzepnął z ostrza maleńki skrzep krwi, następnie nachylił się i niewzruszenie wytarł miecz o kurtkę ostatniego trupa ze ściętą głową. - Wolha, czasem chętnie sobie pochlebiam, lecz po wampirzej mierze ja nie jestem takim dobrym wojownikiem. Można nawet powiedzieć, że przeciętnym. W bójkach z ludźmi biorę górę tylko dzięki wampirzej sile i błyskawicznej reakcji. Otóż, te typy reagowali jak ludzie. No, może, troszeczkę bystrzej. Ale wyglądali i odczuwałem ich jak wampiry. Niczego nie pojmuję... - Może oni byli półkrwi? - przypuściłam, podnosząc się jakoś i otrzepując się. Rolar skrzywił się: - Nie, by od razu rozpoznał. -- Wampir po kolei oblizał zakrwawione palce i powiedział: - Nieźle. Czyste ciało, zdrowa krew, nareszcie porządny zjem obiad. Orsana, daj swój sztylet, będę wycinać wątrobę i uraczę się nią, póki ona jeszcze ciepła.

Piper" wyznaczono na niedzielę, 28 lipca w Vienne. Z Londynu do Lyonu Lizzie i Susan poleciały samolotem, po czym zamówionym peugeotem dotarły do domu wynajętego przez Food and Drink Channel na obrzeżach miasta. Producent Richard Arden i jego osobista sekretarka Gina Baum przylecieli Sprawdź niebezpieczne. Ryzykowała sporo już przez samo pozostawanie z To-nym pod jednym dachem i chyba nie zniosłaby jeszcze większego napięcia. Pewnego dnia, kiedy znajdzie jakieś wyjście, wyjaśni wszystko matce. Dość tych fantazji, powiedziała sobie. Rób coś. Zabrała Irinę do biblioteki South Chingford w Hall Lane, posadziła ją przy stoliku przy oknie z książeczką i nie spuszczając oka z małej, zaczęła przeglądać porozkładane ulotki. Nie pytała o nic, nie mogłaby tak po prostu podejść i zapytać o schroniska dla osób w jej sytuacji. Wzięła kilka numerów linii kryzysowych do budki telefonicznej