Rozdział 17

tłuszczu, podskakiwały i spadały na blat. - Wspaniale pachnie. Nic nie odpowiedziała. Sięgając do lodówki po następne piwo, pomyślał, że jego żona jest ostatnio podenerwowana. Zerknęła tylko na niego, zacisnęła wargi i nie gderała. Wiedziała, że nie warto. Shep przyglądał się jej i znowu poczuł twardość w spodniach. Ile to czasu się nie kochali? Tydzień? Dwa? Długo. Próbował przytulać się do niej co noc, ale ona ciągle powtarzała, że nie jest w nastroju, a potem odwracała się na bok w ich małżeńskim łożu ze zwisającym materacem i zostawiała go niezaspokojonego. - Ubiegasz się o posadę szeryfa? - zapytała w końcu, wrzucając garść talarków cebuli do rondelka. Natychmiast zaczęły skwierczeć w gorącym tłuszczu. - Tak. - Złożyłeś podanie? - Nie. - Nie uważasz, że powinieneś? - Powinienem. - Co cię powstrzymuje? - Nawet na niego nie spojrzała, kiedy zdrapywała nożem resztki cebuli z wyszczerbionej 24 deski do krojenia. - Robota. - Teraz nie chciał o tym rozmawiać. Lepiej byłoby dla niej, gdyby nie wiedziała. - To dlatego, że Ross McCallum wychodzi na wolność, prawda? - zapytała. Był zaskoczony, że domyśliła się, w czym rzecz. - Mnie się wydaje, że prokurator okręgowy chce ponownie zająć się tą sprawą, bo naciskają na niego http://www.abc-budownictwa.info.pl/media/ O Boże, tak. Chcę przytulić swoje dziecko. Przytulić je i nigdy nie wypuścić z objęć. - Jeżeli... jeżeli to będzie możliwe. Uniósł ciemną brew, tak że było ją widać mimo okularów przeciwsłonecznych, ale nic nie odpowiedział. Shelby wmusiła w siebie jeszcze kilka kęsów, zupełnie jednak straciła apetyt i wiedziała, że czeka ją matczyna reprymenda Lydii. - Co mówi twój ojciec? - zapytał Nevada po długiej ciszy, zakłócanej tylko trzepotaniem ptasich skrzydeł w koronach drzew pękań i szczękiem sztućców. - Niewiele. Zaczął od tego, że wszystkiego się wyparł, a teraz unika rozmów na ten temat. - Chcesz, żebym z nim porozmawiał? - Nie! - odparła gwałtownie i zaraz ugryzła się w język, bo zobaczyła napięte żyły na jego szyi. - Myślę, że... lepiej będzie, jak sama to załatwię. - W porządku, ale naprawdę chcę pomóc. - Dzięki. - Starała się, żeby w jej głosie zabrzmiała choć odrobina entuzjazmu, ale w kwestiach dotyczących jej

- A żebyś wiedziała. O Boże. Spojrzeli na siebie. Światło słoneczne gasło. Przez krzewy mesquite i cedry skradał się zmierzch. Świerszcze już zaczęły swoją nocną pieśń. Shelby dostrzegła w oczach Nevady chęć uwiedzenia jej - chęć niepohamowaną, autentyczną i potężną. - Może lepiej nie mówmy o tym - powiedziała, marząc, żeby jej głos był mniej schrypnięty, a gardło nagle nie zrobiło się suche niczym zachodnio-teksański wiatr. Sprawdź macho, jak wtedy, gdy przygważdżał księżniczkę do siedzenia wozu jej ojca. Jasne, miał niezłego stracha, ale warto było zaryzykować, żeby potem przez wiele miesięcy rozkoszować się poczuciem brutalnej siły. Nawet kiedy dopadł go Nevada Smith i zaczęli się bić, jeden na jednego, nie doznawał najmniejszych wyrzutów sumienia. Ani trochę. Fakt, wylądował w szpitalu - Nevada nieźle mu przyłożył - ale sam też nie pozostał dłużny i na zawsze uszkodził Smithowi wzrok. Wgramolił się do wozu dziadka i słuchał, jak stary silnik dodge’a rzęzi, a potem zapala. Stare biegi skrzypiały, opony były mocno naddarte, a przednia szyba połamana, ale nie miał zbyt dużego wyboru. Przynajmniej ten żałosny gruchot był na chodzie. Sprawdził godzinę na zegarku. Według jednego z miejscowych, Ruby Dee kończyła pracę o ósmej. Skontaktował się z paroma facetami, którzy znali ją od wielu lat. Twierdzili, że pracuje w sklepie sieci Safeway. Ross zadzwonił tam i dzięki trzydziestopięciocentowej inwestycji dowiedział się, kiedy Ruby kończy zmianę. Teraz miał mnóstwo czasu, żeby dojechać do Coopersville, miasta znajdującego się czterdzieści kilometrów na południe od Bad Luck, a przy tym jakieś pięć razy większego.