— Ale dlaczego?

Hope podniosła głowę i wrażenie prysło - pełne gniewu oczy, zaciśnięte usta. Gloria mimowolnie cofnęła się o krok. - O co chodzi, Glorio? - Czy... mogłabym z tobą porozmawiać? Matka zastanawiała się przez moment, wreszcie skinęła przyzwalająco głową i odłożyła gazetę. - Słucham - oznajmiła sucho. - Mamusiu... chciałam... powinnam... - odchrząknęła. - Okłamałam cię, mamusiu. Matka uniosła brwi, ale nic nie powiedziała. - To nieprawda, że Danny mnie namówił... to nie był jego pomysł, to ja chciałam obejrzeć książki i... to wszystko moja wina. Matka w dalszym ciągu milczała. Gloria chyba jeszcze nigdy w życiu nie bała się tak bardzo, jak teraz. - Chciałam ci tylko powiedzieć, że to ja zawiniłam wykrztusiła. - Rozumiem. W tym jednym słowie było tyle dezaprobaty i niechęci, że dziewczynka spuściła głowę, przytłoczona jeszcze większymi wyrzutami sumienia. - Przepraszam, mamusiu. Bardzo mi wstyd. Matka upiła łyk herbaty, ostrożnie odstawiła filiżankę, otarła usta serwetką. - To wszystko? - Nie. - Zebrawszy odwagę, Gloria postąpiła krok do przodu. Matka nie zgromiła jej, nie wpadła we wściekłość, jej twarz nie przeobraziła się raptownie w przerażającą maskę. - Myślałam... myślałam, że może przyjmiesz z powrotem panią Cooper. Hope siedziała nieporuszona, zdawała się nie oddychać, lekko tylko stukała paznokciem w brzeg filiżanki. Wreszcie podniosła głowę i spojrzała bacznie na córkę. - Dlaczego miałabym to zrobić? - Bo... bo skłamałam. - Gloria przycisnęła dłonie do piersi. - Dannyjest niewinny. Jego babcia też. Nie powinni cierpieć za moje zachowanie. Proszę, mamusiu. Naprawdę mi przykro i bardzo wstyd. Zgódź się, żeby wrócili. Matka wstała, podeszła do okna, przez długą chwilę spoglądała na zalany słońcem ogród, po czym odwróciła się do córki. Na jej ustach igrał ledwie zauważalny uśmiech. - To dobrze, że wstydzisz się swojego zachowania. Powinnaś się wstydzić. Dobrze, że jest ci przykro, ale skąd mam wiedzieć, czy naprawdę tak jest? bzp-bartnik.pl/media/ - Dobrzeje. W zadziwiającym tempie. Zdaniem lekarza jest już na tyle silna, że niedługo ją wypiszą. Być może nawet jutro. - Żartujesz? To cudownie! - Niewiarygodne, prawda? A już myślałem, że po niej. - Cieszę się twoim szczęściem. - Liz uśmiechnęła się, chociaż Santos wyczuwał sztywność w jej zachowaniu. Podała mu kwiaty. - Podeślę jej trochę jedzenia. Odezwij się, jak będziesz miał chwilę. - Jasne. Dzięki. - Jeżeli mogę zrobić coś jeszcze... wystarczy, żebyś powiedział. - Dzięki - powtórzył i skinął głową. - No nic, muszę wracać do pracy. Interes zaczął się rozkręcać. - Poważnie? - Santos uśmiechnął się tym razem szczerze. - No i jak się sprzedaje mój tradycyjny hamburger z krowy? - Tak dobrze, że brakuje rąk. Obawiam się tylko o zdrowie amerykańskich mężczyzn. Znów się roześmiał - i znów szczerze.

- Zatrudnił mnie pan ze względu na maniery. - Zatrudniłem, bo chciałem zedrzeć z pani ubranie i kochać się do utraty tchu. Wytrzeszczyła oczy i poczerwieniała jeszcze mocniej. - To jest... pan... posuwa się za daleko! Odchodzę. Lucien dogonił ją w dwóch krokach. - Będzie pani towarzyszyć Rose na wszystkich przyjęciach, w których powinna wziąć Sprawdź - Z kim? - Z księciem Jerzym. Rose zostanie mu przedstawiona dziś po południu. Osłupiała. - Pan sobie ze mnie żartuje. Lucien uniósł brew. - Bogactwo daje pewne przywileje. - Wiem, ale czy Rose nie jest dzisiaj zaproszona na piknik w Hyde Parku? Hrabia dopił kawę. - Już zawiadomiłem Roberta o odwołaniu spotkania. Później mi podziękuje, że go uratowałem. Znowu był dawnym sobą, lecz Alexandra dobrze pamiętała jego wcześniejsze zachowanie. - Może lord Belton naprawdę ją lubi? Przecież nie zmuszał go pan, żeby zaprosił Rose